[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A pułkownik tymczasem le\ał na progu swojego mieszkania,
całkiem ju\ sztywny, od drugiej w nocy, kiedy po powrocie do domu
otworzył drzwi kluczem i upadł głowąnaprzód do ciemnego miesz-
kania. W domu nikogo nie było, wszyscy wyjechali na działkę, na
klatce panowała cisza, sąsiedzi spali, nikt niczego nie widział i nie
słyszał, ale mieszkanie nazajutrz okazało się obrabowane. Wynie-
śli całą elektronikę: telewizor japoński, radio, magnetofon... Pie-
niędzy nie tknęli - po szufladach nie grzebali, brali tylko to, co na
widoku, a na widoku była tylko ta elektronika...
Złodzieja znalezli stosunkowo szybko. Okazał się nim syna-
lek zastępcy kierownika wydziału komitetu obwodowego z miesz-
kania piętro wy\ej - przerośnięty łajdak, zakuty łeb, bez busoli,
dwunogi potwór. Jak go wzięli, przysięgał, \e znalazł Pawła Ole-
gowicza ju\ martwego - nieruchomego i zimnego - o piÄ…tej rano,
i diabeł skusił - wyniósł elektronikę, musiał oddać długi karciane.
Strona 119
Strugaccy A i B - Poszukiwanie przeznaczenia(txt)
On się przyznał, tatuś padł do nóg komu trzeba, urządzenia okaza-
ły się w porządku i zostały zwrócone, sprawę zatuszowano. Tatuś
zapłacił stanowiskiem, synalkowi dali pięć lat w zawieszeniu
i w końcu wzięli go do wojska, od którego do tej pory szczęśliwie
się wymigiwał. Sprawiedliwości stało się zadość.
A tak nawiasem mówiąc, diagnoza brzmiała: wylew krwi do
mózgu.
Ale lekarz nieoficjalnie powiedział mi: dziwny jakiś wylew
jakby od kilku dni tkanki w układzie oddechowym obumierały.
Zmarł prawie natychmiast - przez uduszenie.
Wiedmak po paru dniach spotkał mnie przypadkowo na ko-
rytarzu, skrzywił się i powiedział półgłosem: przecie\ mówiłem
idiocie: nie ruszać!" - i od razu, nie czekając na moją reakcję,
machnął ręką i z krzykiem: "Z wami to zawsze!..." uciekł ode
mnie, obrócił się, znowu się skrzywił, pokręcił palcem koło skroni
i z drobnym tupotem zbiegł w dół po schodach.
Pod koniec sierpnia byłem ju\ w Afryce.
Wydarzenia rozwijały się tak szybko, \e nie miałem mo\li-
wości ani przeanalizować jak nale\y tego, co się dzieje, ani zna-
lezć optymalnego rozwiązania, ani nawet dobrze zapamiętać ko-
lejności wydarzeń. Nowy szef, którego przysłali nam natychmiast
z Piątego Zarządu, młody, trochę ode mnie starszy, zadowolony
z siebie baran, miał swoje plany i nie chciał niczego wyjaśniać.
Widocznie DTS przed śmiercią postarał się z całego serca i na
właściwe biurko trafiło całkiem jasne sprawozdanie, z którego
wynikało, \e major Krasnogorski na danym stanowisku się wy-
czerpał i \e trzeba go przesunąć. I nowy szef przesunął mnie -
z niezwykłą energią i z prawdziwym czekistowskim uporem.
Albo Afryka, albo..." - znacząca pauza. Wybrałem Afrykę.
Do tego czasu poznałem ju\ przyczynę śmierci DTS. Ju\ zro-
zumiałem, co jest grane, ale nie spotykałem się z Gospodarzem
przez kilka dni, nie dawali mi mo\liwości, \eby się z nim spo-
tkać i naradzić (poskar\yć się, poprosić o protekcję). Pozstawało
mi tylko mieć nadzieję, \e w razie czego, je\eli podjąłem niepra-
widłową decyzję, je\eli jestem mu potrzebny na miejscu, Gospo-
darz mnie zatrzyma. Wstawi siÄ™ za mnÄ…. Obroni.
Nie obronił. I nie zaczął niczego poprawiać.
Spotkaliśmy się, powiedziałem mu, \e wysyłająmnie do d\un-
gli łapać czarowników, wysłuchał mnie z zagubionym uśmiesz-
kiem i powiedział tylko: "Ch-cholera, przez całe \ycie marzyłem
o tym, \eby trafić do d\ungli i łapać tam czarowników..." I to
wszystko. Puszczał mnie. Nie potrzebował mnie
Opowiedziałem mu o Drogim Towarzyszu Szefie. Najpierw
zmieniła mu się twarz - zbladł i oczy mu znieruchomiały. Cokol-
wiek się. z nim i w nim działo, świetnie sobie poradził. Obojętnie
kiwnął głową, przyjął mój raport do wiadomości. Sennie popa-
trzył na mnie, demonstrując, \e go to nie zaskoczyło... I chyba
nawet nie zainteresowało... Jakby to było coś, o czym wiedział
wcześniej, i więcej - coś oczywistego. Na jego twarzy nie było
ani zdziwienia, ani przera\enia, ani rozpaczy. To wszystko zosta-
wił ju\ za sobą. Drogi Towarzysz Szef miał za swoje i był szczę-
śliwie skreślony. Ju\ o nim zapomniano. Przy tym bez specjal-
nych wyrzutów sumienia - ku przestrodze i nauce.
Zapytałem na wszelki wypadek:
- Czy nie wydaje siÄ™ panu, \e to... m-m-m... Los? Czy...
- Nie - powiedział pogardliwie. - To nie Los. To ja.
Zamknąłem się. Spojrzał na mnie mimochodem i jak zawsze
zle zrozumiał moje zmieszanie.
- Niech pan posłucha, Wieniaminie Iwanowiczu - powie-
dział miękko. - Przecie\ go wcale nie znałem. Tylko z pana opo-
wiadań. .. Ani razu go nie widziałem. Z jakiej racji mam to.prze-
zywać?
- Oczywiście - zgodziłem się z naiwnym pośpiechem i \e-
by trochę przyjść do siebie, \eby, \e tak powiem, odetchnąć, za-
cząłem mówić mu o sprawie Mirlina.
Wysłuchał mnie uwa\nie, gorzko się skrzywił, poruszył war-
gami, jakby chciał coś powiedzieć, ale kiedy umilkłem, tylko po-
kiwał głową, \ebym mówił dalej. A kiedy powiedziałem mu wszyst-
Strona 120
Strugaccy A i B - Poszukiwanie przeznaczenia(txt)
ko, co o tej sprawie wiedziałem, a tak\e wszystko, co myślałem,
nagle zadał mi niespodziewane i dziwne pytanie:
- Wieniaminie Iwanowiczu, pamięta pan, pan mnie przesłu-
chiwał. Czemu tak się pan domagał wtedy, \ebym potwierdził to
zdanie: "Wsadzą, cię, Sieńka"? Po co to było panu tak potrzebne?
Trochę się speszyłem. Niczego podobnego nie pamiętałem.
- Rzeczywiście tak się tego domagałem?
- Tak! Trzy protokoły pan zmajstrował... trzy!... nie licząc
konfrontacji, i do ka\dego protokołu wstawiał pan: "O, wsadzą
cię, Sieńka, do diabła"? Po co?
- Jak Boga kocham, nie pamiętam.
- Dobra, dobra.
- Słowo honoru! Miałem listą obowiązkowych pytań, które
musiałem panu zadać. Nie wnikałem przecie\, co i jak. Co inne-
go mnie interesowało...
- Szkoda - powiedział zimno, zaciskając wargi. Wyraznie
mi nie wierzył. A przecie\ naprawdę nic z tego nie pamiętałem!
- Stanisławie Zinowiewiczu! To nie jest wa\ne, proszę mi
wierzyć! Nie pamiętam, po co musiałem to wpisywać do proto-
kołu, ale proszę mi wierzyć, \e w tej chwili to ju\ zupełnie nie-
istotne!...
- Dla pana nieistotne, a mnie będą ciągać po sądach... jako
świadka...
- Pan się boi, \e będą pana ciągać po sądach?
- Naturalnie! Co w tym dobrego? Znowu trzeba będzie kła-
mać. .. To ohydne...
- Niech pan posłucha... To niech pan nie idzie, jeśli się panu
nie chce.
- Doprowadzą siłą.
- Akurat - "siłą"! Niech pan gdzieś wyjedzie na ten czas...
Na działkę gdzieś... za miasto...
- Dobra. Nie mówmy o tym.
- Oczywiście, \e nie będziemy mówić! To przecie\ napraw-
dÄ™ drobiazgi...
- Dla pana to drobiazgi.
- Dla pana te\. Nie powinien pan o tym teraz myśleć.
- A o czym?
- Stanisławie Zinowiewiczu. Wyje\d\am na dniach. Nie
mam czasu, a my niczego jeszcze nie omówiliśmy... powa\nie...
- Powa\nie nie mamy czego omawiać. Niech wszystko idzie,
jak idzie...
- Stanisławie Zinowiewiczu, tak nie mo\na. Rozumiem: pan
ju\ poczuł swojąsiłę. Moc swojąpan poczuł. Nawet Wszechmoc...
- Niech pan da spokój. To wszystko tylko ładne słowa. Nic
z tego nie jet prawdÄ….. "
- A co jest?
- Bezpieczeństwo. Poczucie bezpieczeństwa. Poczucie cał-
kowitego i ostatecznego bezpieczeństwa...
- Czy to mało?
- Nie wiem.
- Jest pan jedyną osobą na Ziemi, która czuje się całkowicie
biezpieczna, i panu tego mało?
- A co, pana zdaniem, powinienem robić? Widzę, \e pan
ju\ wszystko przemyślał. Beze mnie.
- Tak. Du\o o tym myślałem. Powinien pan zająć się polityką.
- Dlaczego politykÄ…?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]