[ Pobierz całość w formacie PDF ]

twardzi miewają nawroty choroby przez całe życie, dwa lub trzy razy do roku, a między
nimi niekiedy przypadki zasłabnięć. Jeśli organizm jest słabszy, ryzyko jest większe.
Wszystko zależy od siły ataku i stanu chorego. Widywało się już siłaczy, którzy umierali,
podczas gdy rachityczne dzieci przeżywały. Wiele zależy też od stanu poszczególnych
organów wewnętrznych. Malaria może na przykład zaatakować wątrobę, jeśli ta była już
wcześniej chora. Jest to jeden z powodów, dla których zimnica czyniła spustoszenie
wśród białych żyjących w tropiku, zarówno osadników, jak i pozostałych. Po pewnym
czasie amatorzy whisky, których procent w tej grupie jest wysoki, umierają na wątrobę.
Na malarię nie ma lekarstwa. Tylko chinina, a i to nie zawsze, może to świństwo
zahamować. Ale myśmy jej nie mieli, nie było niczego, co mogłoby przynieść
Montaignes'owi ulgę. Jedyne, co mogliśmy zrobić, to być przy nim podczas ataków, i
mieć nadzieję, że jego organizm wytrzyma.
***
W hangarze na łodzie zbudowaliśmy łóżko. W ten sposób mogliśmy czuwać przy nim
przez cały dzień nie przerywając pracy. Owijaliśmy go jedną z tych plecionych mat,
których mieliśmy spory zapas, a kiedy dostawał drgawek, okrywaliśmy go jeszcze
skórami zwierząt, głównie potamoszer.
Biedak był blady, przybrał woskową, żółtawą barwę. Jego twarz naznaczyły bruzdy, po
których nieustannie ściekały wielkie krople potu. Leżał nieruchomo, pogrążony w
całkowitej śpiączce przerywanej krótkimi przebudzeniami, podczas których majaczył
wykrzykując bezsensowne urywki zdań. Jego pot wydzielał gorzki, mdlący zapach,
którym pomału przesiąkł cały warsztat.
Paulo zajmował się chorym. Regularnie wycierał mu całe ciało szmatami, zrobionymi z
kawałków starych koszul; ciągle je prał i suszył nad miską gorącej wody.
- Ale mu się przytrafiło! Biedak, dostaje niezle w kość. %7łeby tylko wytrzymał! Nie,
żebym się niepokoił, ale nie podoba mi się ten jego kolor.
Stary przygotowywał rzadkie zupki z soku i miąższu owoców, zwykle o pięknej
pomarańczowej barwie, do których dodawał trochę cukru z trzciny. Kiedy tylko
wyglądało na to, że Montaignes się przebudzi, dwa czy trzy razy dziennie, podbiegał, by
dać mu jeść. Siadał przy łóżku, z pełną tykwą na kolanach, podtrzymywał pod głowę i
wlewał mu do ust gorącą miksturę.
- Połykaj! Połykaj, do cholery!... Tak... Dobrze. No, jeszcze troszeczkę. Ayżeczkę, żeby
zrobić przyjemność Paulowi. No! O rany! Nawet nie ma już siły otworzyć ust! Trzymaj
się, Mały! Jedz, to ci dobrze robi!
Wkrótce Paulo przyniósł do warsztatu swoje łóżko i już nie odstępował swojego
podopiecznego. Kiedy przychodziłem z własnymi problemami, siedział zatroskany i
ponury obok młodziaka albo pił melancholijnie swój bimber z małej tykwy, a na jego
twarzy malowało się zmęczenie nie przespanych nocy. Uśmiechał się do mnie, wzdychał,
walił się w udo i obiecywał:
- Wyjdziemy z tego, zobaczysz! Nie martw siÄ™.
- Nie martwiÄ™ siÄ™.
- Wiem, wiem. Wyjdziemy z tego, zobaczysz!
***
Twierdzi się, że nieszczęścia chodzą parami. Pomimo całej sympatii, jaką żywiłem dla
Montaignes'a, daleko bardziej zaniepokojony i przerażony byłem niespodziewanym
obrotem, jaki przybrała niemal w tym samym czasie apatia Małej.
Z biegiem czasu powoli przyzwyczaiłem się do jej braku apetytu, i zaniku energii. Ale
teraz nie jadła już w ogóle i chudła w tempie, które mnie przerażało. Patrzyłem na nią,
leżącą z oczami jeszcze otwartymi, ale utkwionymi gdzieś w dal, bez blasku, z
zaostrzonymi rysami twarzy, na której skóra była jakby obciągnięta. Przypominała mi
wygłodzone azjatyckie dziewczynki, wychudłe i pozbawione wszelkiej nadziei.
Potem zaczęła spać. Nie poruszała się już, leżąc przez cały dzień z zamkniętymi oczami i
regularnie oddychając. Rano, kiedy wychodziłem, podczas każdej z licznych wizyt, jakie
jej składałem podczas dnia, wieczorem, w nocy, pozostawała pogrążona w głębokim
odrętwieniu, które mnie przerażało.
- Mała? Mała? Obudz się.
Musiałem długo nią potrząsać, zanim nastąpiła jakaś reakcja. Unosiła powieki, usiłowała
uśmiechnąć się, ale nie starczało jej sił, po czym niepowstrzymanie zapadała z powrotem
w letarg.
Osłuchałem ją, pragnąc znalezć jakieś wytłumaczenie czy wskazówkę dotyczącą tej
choroby, która pozwoliłaby mi na zrozumienie, co należy uczynić. Obmacywałem ją,
badałem każdy centymetr jej ciała. Szukałem jakiegoś ukrytego wylewu, starałem się
znalezć na jej skórze ślad po ukłuciu kolca lub owada, które mogło spowodować taką
senność.
Nie było niczego. Poza ciągłym snem i straszliwym wychudzeniem była w doskonałym
zdrowiu. Nawet rana jej przedramienia, z której małe haczyki powypadały kolejno w
miarę upływu czasu, wspaniale się zablizniła i nie mogła mieć z tym nic wspólnego. Jej
oddech był spokojny, podobnie jak wyraz jej twarzy. Nie widziałem śladu cierpienia czy
nawet najdrobniejszego niedomagania.
Co też mogło jej być? Odtwarzałem w myślach wszystko, co razem robiliśmy,
analizowałem wspomnienia, starając się zrozumieć, kiedy mogło się jej coś przytrafić.
Jedno było pewne, mianowicie, że jej przypływy złego humoru, jej dziwaczne
zachowania, które jak kretyn wziąłem za wyrzuty czy drobne szykany, stanowiły
pierwsze objawy pogorszenia zdrowia. Ta potworna choroba tliła się w niej już od
dawna. Czy przyczyną mógł być psychiczny szok? Starałem się sprowokować jakąś
reakcjÄ™ krzyczÄ…c nagle, wrzeszczÄ…c na niÄ….
- Obudzisz się wreszcie, do jasnej cholery! W końcu nawet ją spoliczkowałem, trzymając
za ramię, dwoma powolnymi i zamaszystymi uderzeniami, których jedynym wynikiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl