[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wzięli go do załogi.
— Zapamiętam to — powiedział Raithen.
— Tak, panie. Mówię to tylko przez szacunek dla was i tego wrednego gnojka w ładowni.
111
— Chcę go zobaczyć.
— Przysięgam, kapitanie, nic mu nie zrobiłem.
— Wiem, Bull — odpowiedział Raithen. — Mam swoje powody.
— Tak jest, kapitanie — pirat wyciągnął z woreczka przy nadgarstku duży klucz i strzepnął
zawartość fajki do rzeki. W ładowniach nie mogło palić się nic poza latarniami wachty, a i z nimi
rzadko schodzono na dół.
Bull zszedł do małej ładowni. Raithen szedł za nim, wdychając znajomy zapach. Kiedy on służył
w marynarce Zachodniej Marchii, było nie do pomyślenia, aby statki tak śmierdziały. Żeglarze cały
czas je czyścili, polewając słoną wodą i octem, aby zabić grzyby czy pleśń, które mogłyby zalęgnąć
się między deskami.
Chłopiec trzymany był w małym areszcie na rufie kogi.
Otworzywszy drzwi, Buli wsadził swoją wielką głowę do środka i niemal równie szybko ją
cofnął. Wyciągnął rękę, chwycił wycelowaną w swoją twarz deskę i mocno pociągnął.
Chłopiec wyleciał na pokład, lądując na brzuchu i twarzy. Próbował zerwać się na równe nogi,
niczym wyciągnięta z wody ryba, ale Bull przycisnął go do pokładu swoim masywnym buciorem.
Co niezwykłe, okazało się, że chłopiec zna ogromną liczbę wyzwisk.
— Jak powiedziałem, kapitanie — uśmiechnął się Bull — byłby z niego niezły pirat.
112
— Kapitanie? — zapiszczał chłopiec. Nawet przyciśnięty butem Bulla obracał głową i próbował
się rozejrzeć. — Jesteś kapitanem tego chlewu? Gdybym był tobą, że wstydu założyłbym sobie torbę
na głowę i zostawił tylko dziurę na oko.
Rozbawiony po raz pierwszy tej nocy, Raithen spojrzał z góry na chłopca.
— On się nie boi, Bull?
— Boi? — zapiszczał znów chłopak. — Boję się, że umrę tu z nudów. Trzymacie mnie już od
pięciu dni. Na tym statku siedzę od trzech. Kiedy wrócę do swojego taty, a on porozmawia ze swoim
bratem, królem, to wrócę i osobiście pomogę cię stłuc — zacisnął pięści i zaczął walić nimi w deski.
— Puść mnie i daj mi miecz. Będę z tobą walczył. Na Światłość, dam ci nauczkę na całe życie.
Raithen, zaskoczony zachowaniem chłopca, przyjrzał mu się uważniej. Dzieciak był chudy i mu-
skularny, zaczynał już tracić dziecięcy tłuszczyk. Raithen szacował jego wiek na jedenaście, dwa-
naście, a może nawet i trzynaście lat. Głowę wieńczyła szopa ciemnych włosów, a w świetle latarni
jego oczy były szare lub zielone.
— Czy wiesz, gdzie się znajdujesz, chłopcze? — zapytał Raithen.
— Kiedy królewska marynarka zapłaci ci albo cię wyśledzi — odparł chłopak — będę wiedział,
gdzie się znajdujesz. Nie myśl, że tak się nie stanie.
113
Pochyliwszy się, z latarnią blisko oczu chłopca, Raithen potrząsnął sztyletem znów wyjętym
z pochwy. Wbił ostrze w pokład o centymetr od jego nosa.
— Ostatnia osoba, która dziś próbowała mnie zastraszyć — powiedział ochrypłym głosem —
umarła kilka minut temu. Bez problemu zabiję następną.
Oczy chłopca skupiły się na broni. Z trudem przełknął ślinę, ale zachował milczenie.
— Masz jakieś imię? — zapytał Raithen.
— Lhex — wyszeptał chłopiec. — Nazywam się Lhex.
— Jesteś królewskim bratankiem?
— Tak.
Raithen obrócił ostrze tak, aby odbijało światło latami.
— Ilu synów ma twój ojciec?
— Pięciu. Włącznie ze mną.
— Czy będzie mu brakować jednego z nich?
Lhex znowu przełknął ślinę.
— Tak.
114
— To dobrze — Raithen uniósł latarnię, aby chłopiec mógł zobaczyć uśmiech na jego twarzy. —
To jeszcze może się dla ciebie dobrze skończyć, chłopcze. Ale muszę dowiedzieć się pewnej rzeczy,
po którą tu przyszedłem.
— Nic nie wiem.
— Zobaczymy — Raithen wyprostował się. — Podnieś go, Bull. Porozmawiam z nim w areszcie.
Cofnąwszy nogę i schyliwszy się, Bull chwycił chłopaka za koszulę swoim wielkim łapskiem
i uniósł do góry. Bez wysiłku zaniósł go z powrotem do małego aresztu. Z przesadną delikatnością
posadził go pod ścianą i stanął obok.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]