[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drogach, ale mają go skierować w stronę przejścia granicznego. Ma opuścić terytorium
Polski...
- Co?! - krzyknÄ…Å‚em zdumiony.
- Mówiłam, że utrę ci nosa? - Izabela uśmiechnęła się. - Cała wasza misterna gra na
nic.
- Kim pani właściwie jest? - zapytał pan Tomasz.
- Nikim, pracuję w agencji rządowej. Celem naszej operacji było wykorzystanie Batury
jako przynęty na o wiele grubszą rybę.
- To wszystko udzie mu płazem? - upewniła się Afrodyta.
- Tak, sikoreczko - Izabela uśmiechnęła się triumfalnie.
- O, nie! - krzyknąłem i ruszyłem do drzwi.
- Pomogę ci - zapowiedział biegnący za mną Mariusz.
Marc ruszył w nasze ślady bez słowa.
- Nie jestem sikoreczką - Afrodyta syknęła w twarz Izabeli.
Policjantka w biegu przeładowywała broń i szukała w kieszeniach kluczyków do
samochodu.
Wybiegłem na podjazd i skierowałem się do bramy.
- Chcesz go gonić na piechotę?! - krzyczał Mariusz.
Za nami ryknęły silniki uruchamianych samochodów. Pierwsza obok nas przejechała
Afrodyta. Za nią pomknęła alfa romeo Marca, a na końcu ford scorpio Izabeli. Pan
Tomasz ukrył wehikuł pod plandeką na terenie folwarku. Wybiegając z bramy musiałem
skierować się w lewo, wejść między budynki gospodarcze i zrzucić przykrycie.
- Mamy opóznienie, a ty chcesz gonić tego bandytę takim gruchotem? - zdziwił się
Mariusz.
- To bardzo dobry wóz - odpowiedziałem uruchamiając silnik.
Kochany wehikuł wyglądał jak puszka od sardynek, nieco wygnieciona na
turystycznym szlaku. Jego wielkie reflektory wyglądały jak przeniesione z
przedpotopowego dla niektórych ,,Forda T , mogła dziwić śruba ukryta z tyłu.
Największe zdumienie mógł budzić mocny silnik ukryty pod maską, pochodzący z
rozbitego na bezdrożach Afryki auta rajdowego.
- Zapnij pasy - poprosiłem Mariusza.
Wrzuciłem bieg, puściłem pedał sprzęgła, jednocześnie wciskając gaz. Nim
wyjechałem za bramę folwarku, przerzuciłem już kolejne dwa biegi. Długi wóz wydawał
się zawinąć wokół ciasnego zakrętu, w jaki musiałem go wprowadzić wyjeżdżając na
szosę. Włączyłem silne reflektory i jeszcze przyspieszyłem. Najlepszą recenzją tego co
potrafił wehikuł było absolutne milczenie Mariusza. Szeroki wóz świetnie trzymał się
124
nawierzchni, dobrze wchodził w zakręty, a rajdowe przyspieszenia mogły zrobić
wrażenie na największym koneserze samochodów.
Pojechaliśmy do Leśnej. Przyhamowałem przed skrzyżowaniem i skręciłem w lewo.
- Skąd wiesz, dokąd trzeba jechać? - zapytał Mariusz.
- W Czerniawie jest najbliższe przejście graniczne - odparłem.
Pomknąłem w kierunku Zwieradowa. Na krótko przed Zwieciem dogoniłem skodę
Afrodyty. Mrugnąłem jej długimi światłami. W mig zrozumiała, o co mi chodzi.
Zjechała na podjazd przed zamkiem, zostawiła tam auto i przesiadła się do mnie.
Ruszyłem i mocno docisnąłem pedał gazu. Wskazówka prędkościomierza szybko
przesuwała się w prawo. Przy stu pięćdziesięciu kilometrach na godzinę wehikuł czuł się
najlepiej. Jego silnik pracował równo, tempo szalonej jazdy było prawie nieodczuwalne.
Szybko, jeszcze przed krzyżówką w Chałupskach, dogoniłem forda Izabeli. Na widok
mojego samochodu we wstecznym lusterku zjechała na środek drogi.
Wcisnąłem klakson, którego dzwięk przypominał ryk krowy. Przed Wolimierzem była
długa prosta droga, na której rozpędziliśmy się do stu osiemdziesięciu kilometrów na
godzinę. Nie chciałem siedzieć Izabeli na ogonie, bo najmniejszy błąd któregoś z nas
mógłby się tragicznie skończyć dla pasażerów obu aut. Jechałem więc sto metrów za
Izabelą. W pewnym momencie zauważyłem, że zjechała na prawo. Przyspieszyłem.
Byłem już dziesięć metrów za nią, na lewym pasie, gdy moje silne reflektory wyłowiły z
mroku słaby odblask na rowerze. To ktoś wracał po ciemku rowerem i nie raczył
włączyć lampki. Ostro hamowałem, ale gdy tylko wyminąłem rowerzystę, dodałem
gazu. Izabela nie spodziewała się takiego przyspieszenia i w ciągu dwóch sekund
jechałem obok niej, a zaraz potem zacząłem się od niej oddalać.
- O rany! - jęknął Mariusz widząc, że jedziemy z prędkością dwustu kilometrów na
godzinÄ™.
Dojechaliśmy do stacji końcowej nieczynnej linii kolejki wąskotorowej, skręciłem w
prawo na Pobiedną. Za wsią zobaczyłem czerwone światła pozycyjne alfy Marca i audi
Batury. Marc kilkakrotnie próbował zepchnąć auto Jerzego z drogi. Dwie maszyny
siłowały się pędząc po drodze, na której mógł w każdej chwili pojawić się jakiś pieszy
czy traktor. Zamrugałem światłami, co trochę otrzezwiło obu mocarzy.
- Zaraz będzie skrzyżowanie do przejścia granicznego - uprzedził mnie Mariusz.
Batura nie skręcił, jak się spodziewaliśmy w kierunku granicy, lecz do Zwieradowa
Zdroju. Pędził główną drogą, za nim Marc, a na końcu ja. Przy skrzyżowaniu drogi na
Mirsk Batura chwilę zawahał się. Chciał skręcić w lewo, ale zrezygnował. Widząc
daleko dwa radiowozy zrozumiałem dlaczego. To była część blokady ustawionej przez
IzabelÄ™.
- Mariusz, wysiadaj i obserwuj, co robią policjanci! - rozkazałem koledze hamując.
Wysiadł bez słowa protestu. Może miał już dość niebezpiecznej jazdy? Znowu
dogoniłem alfę Marca. W Zwieradowie Batura skierował się na drogę do Szklarskiej
Poręby.
- Tam też stoi blokada - powiedziałem do Afrodyty.
Za uzdrowiskiem Batura przyspieszył, ale nagle zaczął gwałtownie hamować.
Zawróciłem na podjezdzie przydrożnego hotelu i wróciłem do Zwieradowa. Zjechałem z
głównej drogi.
- Co robisz? - zapytała Afrodyta.
- Dzwoń do Mariusza! - poprosiłem. - Niech powie, którą drogą pojechał Batura.
125
Skręciłem w boczne uliczki. Wehikuł rozświetlał reklamy pokoi do wynajęcia, ślizgał
się po słupach, ogrodzeniach, karoseriach aut zaparkowanych w ciasnych uliczkach.
Kierowałem się na skrót do drogi do przejścia granicznego. Wehikuł odetchnął, gdy
pełną mocą silnika mógł wedrzeć się na szczyt wzniesienia u stóp Opaleńca. Zjechałem
do Czerniawy.
- Batura skręcił do granicy! - powiadomiła mnie Afrodyta, która rozmawiała z
Mariuszem. - Izabela i Marc zaliczyli zderzenie czołowe! Obojgu nic się nie stało, ale
alfa jest skasowana.
- Zwietnie, zostaliśmy sami - ucieszyłem się.
Z daleka widziałem radiowozy czające się przy obu drogach do Pobiednej. Afrodyta
też je zauważyła.
- Ciekawe, jak Batura przekroczy granicę poobijanym wozem? - zastanawiała się.
- Porzuci go i przejdzie pieszo albo przez zielonÄ… granicÄ™.
Minąłem skrzyżowanie i na kilkukilometrowym prostym odcinku drogi do granicy
zatrzymałem się w poprzek drogi w lesie.
- Zatrzymasz go? - zapytałem Afrodytę, gdy stanęła obok mnie na drodze.
- Spróbuję - odparła wyjmując odznakę i przeładowując pistolet. - Po co ci ten plecak?
- spytała patrząc na mój bagaż
- Tak na wszelki wypadek.
Wehikuł miał szperacz o potężnej mocy, umocowany na ramie nad przednią szybą.
Skierowałem go na drogę w kierunku Zwieradowa. Nie musieliśmy długo czekać. Po
niecałej minucie zobaczyliśmy cyklopie światło audi Batury. Zapaliłem reflektor
wehikułu, a Afrodyta stanęła na środku drogi z odznaką w jednej i pistoletem w drugiej
dłoni. Batura nie zamierzał hamować. Policjantka szybko wystrzeliła dwa razy ponad
audi, potem wymierzyła w kierowcę.
Batura zahamował i sto metrów od nas skręcił w lewo do lasu. Pobiegłem za nim.
- Sprowadz wehikuł z drogi! - krzyknąłem do Afrodyty.
Wbiegłem w las. Miejsce na zasadzkę wybrałem rozmyślnie. Przed każdym wyjazdem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]