[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przydałoby się dwanaście woltów? zagadnął Michaił grzebiąc w swoim
kontenerze.
Aha potwierdziłem.
Odpalimy silnik z baterii. Wymień świece, bo te pewnie są już do niczego.
Wymieniłem. Samochód wysechł. Termit wypalił się, zostały po nim tylko dwa
jeziorka zeszklonego piasku. Poczekałem, aż podwozie ostygnie i wczołgałem się pod spód.
I co tam widać? zapytał szef. Dlaczego zatonęliśmy?
Rozpruło się poszycie. Sądzę, że gdy most się pod nami łamał Rosynant nadział się
na coś. Może na jakiś gwózdz albo stalową klamrę spinającą deski.
Jak to? zdumiał się szef. Przecież to niemożliwe. Oderwałem kawałek
postrzępionej blachy i wyczołgawszy się podałem panu Tomaszowi.
Aluminium mruknął obracając ją w palcach. I to dość cienka warstwa.
Właśnie. Na Zalewie Czorsztyńskim wytrzymało, ale tu nie dało rady.
Zbadałem układ elektryczny.
A teraz chwila prawdy powiedziałem przekręcając kluczyk w stacyjce.
Silnik zajęczał z wysiłkiem, ale zapalił.
Jakie szkody? zagadnÄ…Å‚ szef.
Wszystko właściwie wysiadło. Nie działa elektroniczna tablica rozdzielcza,
wskaznik powietrza w kołach, wskaznik gęstości paliwa, radar, naprowadzanie satelitarne,
układ poruszania szperaczem...
Tak myślałem. Elektronika, bajery, a odrobina wody i wszystko wysiada...
Nie taka odrobina zaprotestowałem. Samochód moczył się dwadzieścia godzin
w bystrym nurcie Tobołu. Szef niechętnie kiwnął głową.
Jednak mój stary wehikuł był wytrzymalszy powiedział z nostalgią. Wszystkie
mechanizmy proste jak drut. %7ładnej elektroniki, czysta mechanika. Wszystko można było
rozkręcić kluczami, przepłukać w nafcie i skręcić z powrotem. Wytrzymał też długo.
Trzydzieści lat. Zobaczymy, jak ten będzie wyglądał po dziesięciu kopnął ze złością w
błotnik. Na ile byliśmy ubezpieczeni?
Obawiam się, że ubezpieczenie nie pokrywa takich rzeczy.
Spróbowałem zmienić kolor. To urządzenie także nie działało.
Będziemy mieli dużo szczęścia, jeśli dotrzemy do Polski bez konieczności
holowania powiedziałem.
Pan Tomasz westchnął ciężko, a potem klepnął dłonią w maskę. Michaił kończył
suszyć zawartość torby z klejnotami.
Panowie powiedział uroczyście. Nie widzieliście jeszcze najważniejszego
eksponatu.
Wyjechaliśmy tak nagle... Uniósł ręce do góry.
Oto Rubinowa Tiara.
Wpatrywaliśmy się dłuższą chwilę w klejnot. Rubiny miały wspaniały, głęboki
czerwony kolor. Szef podszedł i delikatnie wyjął mu ją z ręki.
Naprawdę ładna powiedział.
Podał mi. Wpatrywałem się w migoczące na czerwono głębie klejnotów.
Więc tego szukaliśmy z takim poświęceniem? powiedziałem w zadumie.
Chyba było warto? zauważył nasz przyjaciel.
Popatrzyłem na niego. Mrugnął do mnie. Uniosłem Rubinową Tiarę tak, że zabłysła w
promieniach zachodzącego słońca. Rubiny rozjarzyły się wewnętrznym blaskiem. Na tle
białych brzóz wyglądało to bardzo uroczyście.
Panowie powiedział Michaił. Dokonaliśmy rzeczy niemożliwej. Odnalezliśmy
to, czego bezskutecznie szukały całe pokolenia czekistów, enkawudzistów i kagiebeków.
Historia odnotuje nasze nazwiska. Biorąc pod uwagę, że znalezliśmy więcej klejnotów niż
przewidywał kontrakt, dołożę pięć starodruków. Ale jeśli macie jeszcze jakieś prywatne
życzenia...
Obiecałeś mi kiedyś opowiedzieć, jak to naprawdę było z Gagarinem
przypomniałem. Skoro odczuwasz aż taką wdzięczność...
Z którym Gagarinem? zapytał słodziutko.
Z Jurijem Gagarinem odpowiedział pan Tomasz. Widziałem po minie szefa, że też
jest bardzo ciekaw.
No cóż. Pod murem moskiewskiego Kremla leżą najwięksi bohaterowie"
wykrzywił wargi Związku Radzieckiego. Wśród nich jest tylko jeden kosmonauta, a
właściwie niedoszły kosmonauta, Walentyn Wasiljewicz Bondarenko.
Dziwne. Jurija Gagarina tam nie pochowali?
Nie. Co gorsza, nie bardzo wiadomo, gdzie spoczywa. Ot, taki drobiazg.
Nie będzie można porównać kodów DNA mruknął szef.
Nie będzie można. Zwłaszcza że zwłoki zostały spalone po katastrofie lotniczej, w
której rzekomo zginął. Wróćmy do tego Bondarenki. Jego przypadek był dość dziwny. Wedle
oficjalnej wersji zmarł na skutek poparzeń. Brał udział w eksperymencie. Zamknięto go w
szczelnie odizolowanej komorze. Następnie wypompowano część powietrza, a żeby się nie
udusił zwiększono w pozostałym ilość tlenu. Nasz bohater popełnił jakiś błąd i od kuchenki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]