[ Pobierz całość w formacie PDF ]

blonu. Doświadczoną ręką wykłuwał wzór na skórze, posługując się igłą o grubej
główce i maleńkim zbiorniczku na farbę oraz miniaturą młotka kamieniarskiego.
Obserwowałem to z uniesioną głową, dopóki nie znudziłem się i nie zabolała mnie
szyja. Operacja nie była bolesna, raczej przykra. Mistrz miał ustalony rytm. Raz,
dwa, trzy  szczypanie; cztery (!)  ostrze wchodzi głębiej, pięć  lekki na-
cisk gÄ…bki wycierajÄ…cej nadmiar barwnika. A potem od nowa. Od czasu do czasu
czułem łaskotanie kropli krwi spływającej pod pachę.
Wróciliśmy z Wiatrem Na Szczycie do dyskusji o mirażach. Zwietnie służyło
nam w tym biało otynkowane sklepienie komnaty. W trakcie oczywiście wypłynął
nieszczęsny wypadek z Iskrą, a pamiętałem też draśnięcie na twarzy Przewodnika
60
Snów, pozostawione przez kolec mirażowego żywopłotu. Co więc w tych zjawach
było prawdziwe, a co nie?
Wiatr Na Szczycie sięgnął za pas i rzucił czymś w moją stronę. Chwyciłem
przedmiot odruchowo, zanim jeszcze zorientowałem się, co to jest. Zabolało aż po
łokieć! To było stalowe słoneczko. Broń skrytobójców! Dwa z sześciu promieni
wbiły mi się w dłoń. Osłupiałem ze zdumienia i poczucia krzywdy. W następnym
momencie kawałek metalu rozpłynął się jak dym, ale krwawiące ranki pozostały.
Iluzje nie ranią. Rani wiara w nie  napisał w powietrzu Mistrz Iluzji. Ska-
leczyła mnie własna wyobraznia? Dziękuję za naukę. Dowiedziałem się ważnej
rzeczy, ale to nie załatało dziur w ręce. Płowy twierdził, że w każdym człowieku
siedzi zwierzę. Moje zobaczyło ostrze, zanim ja sam je dostrzegłem, i teraz nadal
upierało się przy swoim.
Oczywiście, znów gwałtownie się poruszyłem, wyrywając Mistrza Tatuażu
z ustalonego rytmu. Zbeształ mnie i Wiatr Na Szczycie. Zdaje się, że byliśmy
 trudni . Praca Mistrza Tatuażu trwała długo, choć znak miał być prosty i nie-
zbyt duży. Przerywaliśmy dwukrotnie, żeby odpocząć, zjeść cokolwiek i przyło-
żyć zimny okład.
Wreszcie postawili mnie przed lustrem. Za sobą widziałem kpiarsko uśmiech-
niętą gębę Wiatru Na Szczycie. To był dzień zaskoczeń. Nad lewą piersią, na
zaczerwienionej skórze miałem świeży znak  Dłoń , a pod nim, precyzyjnie od-
robione pół kręgu! Co to miało znaczyć?! Byłem połową maga?! Już miałem wy-
buchnąć, gdy Wiatr Na Szczycie odsłonił własny znak. Jego krąg otaczający sym-
bol kasty był złożony z dwóch połówek. Dolna była należycie czarna, ale górna
błękitniała wspaniałym, jedynym w swoim rodzaju kolorem magów. Tkacz Iluzji
potarł mocno emblemat. Na poróżowiałym ciele, po obu stronach znaku ukaza-
ły się podskórne blizny wieszczące:  Krąg Magów . Z pewnością miałem takie
same. Jedna z tajemnic kunsztu Mistrza Tatuażu.
Na lustrze ukazało się pismo Wiatru Na Szczycie:
Krąg pokłada w tobie wielkie nadzieje. Być może zastąpisz mnie. Teraz tylko
od ciebie zależy, czy dopełnimy twój znak czernią, czy błękitem.
Patrzyłem na swoje odbicie w lustrze, wzruszony i lekko przerażony. Ta nie-
szczęsna połowa kręgu była większym zaszczytem niż można by przypuszczać.
Miałbym zostać następcą Wiatru Na Szczycie? Mistrzem Kręgu? Dotąd myślałem
o zdobyciu certyfikatu jak o czymś ostatecznym. Tymczasem wszedłem na jedno
wzgórze, a za nim ukazało się następne, wyższe. Ile musiałbym jeszcze pracować,
by błękitny łuk zwieńczył czarną podstawę?
Nieświadomie uniosłem rękę, by dotknąć świeżego rysunku, na którym zasy-
chała warstewka limfy. Mistrz Tatuażu złapał mój przegub, przyłożył tampon do
rany i zaczął mnie bandażować, fachowo przeciągając długi pas płótna przez pierś
i bark. Wiatr Na Szczycie przekładał na ciągi znaków długą mantrę ostrzeżeń 
nie dotykać brudnymi rękami, nie drapać, nie zrywać strupa wraz z opatrunkiem,
61
nie chlapać się w byle jakiej wodzie. . . Gdy ukazało się: Przez jakiś czas unikać
alkoholu, zamknąłem oczy. Przypominam, że wychowałem się pod dachem me-
dyka. Część życia zatruły mi pytania w rodzaju:  Co ci zaszkodziło i dlaczego
słodycze?
* * *
Nie był to koniec zdarzeń w Zamku Magów. Z pracowni Mistrza Tatuażu
Wiatr Na Szczycie zabrał mnie tak szybko, że ledwo zdążyłem się pożegnać.
Trafiłem do obszernej, okrągłej sali, dookoła biegł korowód kolumn tworzących
odrębny krużganek. Pośrodku stał pulpit, a na nim leżał spory przedmiot owinięty
tkaniną. Kształt sugerował kasetę lub księgę. Pomiędzy kolumnami zgromadziła
się rzesza magów. Pamięć podsuwa mi teraz wiele tamtych twarzy. Młodych męż-
czyzn, którzy niedawno pożegnali wiek chłopięcy, i takich, którym lata przesiały
srebrem ciemne włosy. Oblicza wyczekujące, wesołe lub zachowujące wyraz re-
zerwy. Zdumiałem się i speszyłem, widząc, jak wielu ich przyszło.
 Idz. Szukaj ścieżki  podsunął mi któryś z Mówców. W pierwszej chwili
nie zrozumiałem, potem dostrzegłem, że wzór jasnoniebieskich linii na podło-
dze tworzy rodzaj labiryntu. To mi się nie spodobało. Płowy nigdy nie opowiadał
o takim elemencie inicjacji. Czyżby była to subtelna pomsta za psotę w trakcie
egzaminu?
Dłoń Wiatru Na Szczycie pchnęła mnie lekko i ruszyłem. Nie było łatwo.
Zcieżki pętliły się, rozwidlały, kończyły ślepo. . . Namalował to chyba ktoś cho-
ry na umyśle. Gdy po raz kolejny stanąłem u końca dróżki-pomyłki, mając cel
pozornie w zasięgu ręki, zatrzymałem się i zacząłem myśleć. Sięgnąłem do wła-
snych zdolności. Wysłałem białą linię, by spenetrowała zakątki labiryntu, tworząc
w miarę sensowną mapę. Szybko stwierdziłem, że to głupie. Operacja trwała zbyt
długo. Spróbowałem zmienić system ścieżek, ale jeden rzut oka na miny obec-
nych dał mi znać, że chyba łamię reguły. Wtedy dotarł do mnie Pożeracz Chmur,
który gdzieś na zewnątrz walczył z otoczeniem nie dopasowanym do smoczych
rozmiarów. Nie była to myśl ani obraz, tylko idea. Ciepłe dotknięcie przyjazne-
go uczucia, dodające otuchy. Już wiedziałem, co zrobię. Markotny chłopak, za-
plątany w malowaną pułapkę, na oczach zgromadzenia zmienił się w niedużego,
białego smoka. Nie dotykając posadzki  przeleciał nad labiryntem i w elegancki
sposób wylądował u celu. Przybrałem znów własną postać. Nikt nie protestował,
gdy rozwijałem wzorzysty materiał pakunku. Wewnątrz znajdowała się księga.
Oprawna w skórę, gruba na szerokość dłoni, z kantami zabezpieczonymi mosięż-
nymi blaszkami, spięta klamrą. Jak ta, która była w posiadaniu Płowego. Diariusz,
62
gdzie mag spisuje najważniejsze fragmenty swego życia. Osiągnięcia i porażki.
Na księdze leżała złożona szarfa, jaką przewiązuje się tunikę.
 Błękit maga  pomyślałem, biorąc ją do rąk. Owinąłem się w talii tym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl