[ Pobierz całość w formacie PDF ]

104
S
R
czy raczej wobec nieuchronnego spotkania z czworonożną bestią, którą ten już ku niej
prowadził.
- Dzień dobry, Cassandro. Ufam, że spała pani dobrze.
- Doskonale, dziękuję.
- Miło mi było obejrzeć zachód słońca w pani towarzystwie - powiedział poufałym
tonem. - Musimy to powtórzyć.
- Chętnie - przyznała, zerkając na klacz z wyraznym niepokojem.
William naturalnie to zauważył. Był jednak zdecydowany pomóc swojej uczennicy
zmienić nastawienie do koni.
- Zlicznie pani wyglÄ…da. Gotowa do pierwszej lekcji?
- Wolałabym chyba pojedynek na pistolety z dwudziestu kroków - odparła. Znów
nieufnie spojrzała na klacz, która rzuciła łbem i zarżała.
- Spokojnie, mała - cicho powiedział do klaczy William i przesłał Cassandrze
krzepiący uśmiech. - Proszę się nie denerwować. Koń nie powinien zauważyć, że pani się
boi. Jezdziec musi nauczyć zwierzę posłuszeństwa. Gdy już to się stanie, dobry koń zawsze
rozpozna swego pana, a w tym wypadku panią. Proszę podejść i zapoznać się z Jade. Ona jest
potulna jak jagnię. - Wyjął z kieszeni kawałek cukru, położył na otwartej dłoni i podał
klaczy. Jade parsknęła, wzięła smakołyk do pyska i zaczęła go chrupać. William wsunął
drugi kawałek cukru w odzianą w rękawiczkę dłoń Cassandry. - Teraz pani kolej, proszę
spróbować.
Starała się powtarzać wszystkie ruchy Williama, choć w ostatniej chwili kusiło ją, by
cofnąć rękę. Na szczęście zdołała się przed tym powstrzymać, więc Jade delikatnie zdjęła jej
z dłoni kawałek cukru. Cassandra uśmiechnęła się szeroko.
- Widzi pani, jakie to łatwe? Cierpliwość i życzliwość sprawdzają się w każdej
sytuacji. - William poklepał Jade po pysku, a Cassandrze polecił pogłaskać klacz po karku.
Zawieranie znajomości trwało kilka minut.
- Spróbuje pani jej dosiąść? - spytał w końcu William. Cassandra głęboko odetchnęła i
skinęła głową.
- Teraz albo nigdy - powiedziała niepewnie.
Była pełna najgorszych przeczuć, gdy William pomagał jej wspiąć się na siodło. Od
zmiany wysokości zakręciło jej się w głowie, ale na szczęście wkrótce świat przestał
wirować, William pozwolił jej spokojnie posiedzieć w siodle i dopiero po dłuższym czasie
zaczął wolno prowadzić klacz przez po dworze ku parkowym alejkom. Początkowo
Cassandra bardzo się bała upadku, ale William cierpliwie szedł przy samym boku klaczy i
trzymał ją za uzdę. Jednocześnie dawał niedoświadczonej amazonce wskazówki. Po pewnym
czasie Cassandra zyskała nieco pewności siebie i wtedy doszła do wniosku, że jazda może
nawet sprawiać przyjemność.
105
S
R
- Dobrze pani idzie - pochwalił ją William. - Jak się pani czuje?
- Lepiej, niż się spodziewałam - odrzekła. - To pewnie zasługa odpowiednio dobranej
klaczy. Ona wie, że musi być dla mnie wyjątkowo delikatna, i bardzo mi pomaga.
- Ma wrodzony dar cierpliwości, o tym mogę panią zapewnić.
Cassandra spojrzała mu w oczy i dostrzegła w nich tyle ciepła, że reszta jej nieufności
uleciała.
- Widzę, że umie pan postępować z końmi.
- Lubię konie. W Hiszpanii dobry wierzchowiec był na wagę złota. Mógł decydować o
życiu lub śmierci.
- A skoro o tym mowa... Dlaczego dał pan do zrozumienia mamie i ciotce Elizabeth, że
wczoraj napadł nas zbójca?
- Przede wszystkim jest to moja sprawa, a ponadto pani rodzina ma dość swoich
problemów i moje są jej niepotrzebne.
- Czy nie sądzi pan, że należało powiedzieć im prawdę? Przecież zagrożone było nie
tylko pańskie życie.
William spojrzał do góry. Minę miał jak na siebie wyjątkowo skruszoną.
- Musi mi pani wierzyć, że myślę o tym przez cały czas, i jest to dla mnie sprawa
pierwszorzędnej wagi. Stanowczo nie chcę pani narażać i właśnie dlatego jutro wracam do
Londynu. Podejrzewam, że człowiek, który na nas napadł, był wynajęty.
- Może pański prześladowca wreszcie się podda.
William nie sądził, by można było na to liczyć. Wrodzona ostrożność nakazywała mu
postępować z najwyższą przezornością, póki nie nabierze pewności, że wie, kto stoi za tymi
zamachami.
- Miejmy nadzieję, że pan Jardine czegoś się dowie.
- Za to mu płacę.
- A skąd pan wie, że ten człowiek nie wynajął kolejnego zbira? Może jesteśmy
obserwowani nawet teraz? - Cassandra omiotła wzrokiem park.
- Szczerze wątpię. Proszę nie zapominać, że człowiek, którego zabiłem, nie został
zidentyfikowany. Minie trochę czasu, nim władze dowiedzą się, kto to jest, jeśli w ogóle to
się uda. Z drugiej strony, jestem pewny, że mój wróg wynajmie następnego zbója, gdy tylko
przekona się, że żyję.
106
S
R
Rozdział dziewiąty
Dojechawszy do kępy drzew na szczycie wzgórza, ruszyli, ścieżką, która schodziła po
zboczu do strumienia. Słońce paliło niemiłosiernie i tylko od czasu do czasu wątły powiew
poruszał koronami drzew.
- Powinniśmy dać odpocząć klaczce - powiedział William i pomógł zsiąść Cassandrze.
- Czy na pewno? - Gdy tylko stanęła na ziemi, odsunęła się od niego na przyzwoitą
odległość.
William zaczepił wodze o nisko wyrastający konar i stanął oparty o pień drzewa.
- Staram się dobrze wypełniać rolę odpowiedzialnego instruktora jazdy konnej -
zażartował.
- Przecież ledwie przejechaliśmy przez park, dodam że w bardzo umiarkowanym
tempie.
- To prawda. Robi pani błyskawiczne postępy. Jestem pod wrażeniem i myślę, że jutro
zaczniemy uczyć się kłusa.
- Czy to nie nazbyt ambitne zadanie?
- Poradzi sobie pani.
- Ma pan więcej zaufania do moich możliwości niż ja sama.
- Proszę mi powiedzieć, Cassandro - odezwał się po chwili namysłu - dlaczego chciała
pani wysłać mnie do Londynu, kiedy lady Monkton zaproponowała mi pobyt w Netherton
Hall.
Bezpośredniość tego pytania sprawiła, że Cassandra spłonęła rumieńcem.
- Czy to było aż tak widoczne?
- Bardzo wyraznie. - William odepchnął się od drzewa i zaczął się zbliżać, przez cały
czas nie spuszczając z niej oka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl