[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Farad kaszlał tak długo i głośno, \e Conan podejrzewał go o złośliwość.
Ludzie mają się dobrze, prócz jednego, który nie \yje, i jeszcze jednego, którego
przygniótł koń. A mo\e to ten, który przemknął obok mnie, jakby paliły mu się spodnie?
Dokładnie ten sam. Miałem pewne problemy, aby go właściwie wychować. Teraz
jednak nabierz powietrza, rozluznij \ebra. Powtarzam pytanie.
Odparliśmy jeden atak z prawej strony. Farad machnął niedbale ręką w tym
kierunku. Nikt nie podszedł z lewej, za co pochwaleni niech będą bogowie, poniewa\
oznaczałoby to nasz koniec. Zatem koczownicy nie zajęli jeszcze stanowisk od naszej lewej
strony.
Jeśli tak, to ludzie Cymmerianina otrzymali tylko odroczenie egzekucji, a nie ocalenie.
No có\, Conanie, zajmują wzgórza przez całą szerokość naszego frontu. Ale to nie są
prawdziwi mę\czyzni, ci, którzy stoją na lewo. Ledwo odwa\ają się wysunąć w górę głowy.
Kiedy to robią, z rzadka strzelają, a kiedy strzelają, nie mają w co trafić. Gdyby nawet ci
słabeusze mieli wszystkie strzały, jakie są na świecie&
Conan zebrał oddział. Cymmerianin dostrzegał pewne mo\liwości, które umknęły
Faradowi. Jednak najlepiej będzie nie dawać nikomu zbędnej nadziei.
Wielkie dzięki. Teraz jest tutaj spokój. Zamierzam więc przeprowadzić zwiad na lewo.
Skok Danara był chyba czarem, który miał wszystkich patrzących zamienić w kamienie,
poniewa\ na platformie zapanowała całkowita cisza i bezruch. Muhbaras spróbował
zapanować nad strachem. Zdawało się, i\ kobiety nie wierzą w to, co widziały ich oczy.
Strona 37
Green Roland - Conan i mgły świątyni
Kapitan przypuszczał, i\ podejrzewanie własnych oczu, \e tak zwodzą, mogło zaniepokoić,
ale on nie miał \adnych wątpliwości i zaczął ju\ układać hołd, który miał uczcić Danara, a
który pośle krewnym \ołnierza o ile miał takich i o ile on sam będzie \ył dostatecznie
długo, \eby przyło\yć pióro do pergaminu.
Tymczasem Pani Mgieł i Panny zbudziły się z bezruchu. Z rękoma wzniesionymi w górę
czarodziejka zbli\yła się do ośmiu Panien stojących wokół laski. Wokół jej prawej dłoni
rozjarzyła się szkarłatna poświata, a słabsza, złota, skapywała z lewej. Oba kolory spłynęły w
dół na kamienie, rozbryzgnęły się jak woda i zmieszały.
Utworzyły szkarłatnozłotą kulę wielkości du\ego melona, rzucającą iskry. Kula zaczęła się
obracać, jak się zdawało Muhbarasowi, w trzech kierunkach jednocześnie. Uznałby to za
niemo\liwe, gdyby nie fakt, \e od kiedy przyszedł do Doliny Mgieł, dbał, by to słowo nie
padało z jego ust. Mogło sprawić tylko tyle, \e ktoś będzie podatny na zaskoczenie, a przecie\
Pani Mgieł i jej Panny miały dość niespodzianek dla \ołnierza, który starał się postępować
rozumnie.
Kula unosiła się do góry, obracając się i sypiąc w dół kaskadami iskier. Wyglądało na to,
\e zbli\a się w kierunku pierścienia Panien. Lotem strzały pomknęła do przodu, dopóki nie
znalazła się nad miejscem, z którego skoczył Danar.
Muhrabas zatkał uszy rękami, zanim je ścisnął tak, by pozostawały zamknięte, zobaczył,
\e Panny robią to samo. Zdawało się, \e wszyscy słyszą wycie kogoś, kto jest obdzierany
\ywcem ze skóry, wycie, które będzie trwać a\ do końca czasu, a mo\e i dłu\ej, dopóki sami
bogowie nie poło\ą mu kresu&
Kapitan napiął mięśnie nóg i podobnie uczyniła większość Panien. Niektóre z nich jednak
chwiały się, a jedna przyklękła. Tylko Pani Mgieł stała tak, jakby nie zrobiło to na niej
\adnego wra\enia, z wcią\ uniesionymi rękami. Jej pierś miarowo wznosiła się i opadała,
mo\e nieco głębiej ni\ zwykle pod materią szaty, tak jakby czarodziejce było nieco cię\ko
oddychać. Jej nieruchome oczy lśniły, a usta były bledsze ni\ zwykle.
Nagle chwyciła obiema rękami laskę, a ta wyszła ze skały tak łatwo, jak chwast z mokrej
ziemi. Podrzuciła ją jedną ręką, złapała drugą i zakręciła, jakby była gotowa ruszyć do tańca.
Taniec był ostatnią rzeczą, na jaką Muhbaras miałby teraz ochotę. Nie wierzył, \eby Pani
Mgieł była w stanie wyczarować coś jeszcze bardziej przera\ającego, ale następny moment
dowiódł, jak bardzo się mylił.
Danar, a w ka\dym razie ludzka postać bardzo go przypominająca, unosił się powoli w
górę z dna doliny. Wyglądało to tak, jakby niewidzialna ręka złapała go, zanim znalazł szybką
śmierć, której szukał, i oddawała go na pastwę tortur Pani Mgieł. Z całą pewnością krzyki
pochodziły od tej ludzkiej postaci, zawieszonej w powietrzu przed wypełnionymi
przera\eniem oczami Muhbarasa.
ROZDZIAA IX
Conan stłumił w sobie nagły impuls, by pognać w górę zbocza, tak jakby ściągnął wodze
narowistego zaprzęgu rydwanu. Pośpiech podczas marszu w tak nierównym terenie groził
upadkiem, nawet jeśli miało się mocne nogi górala.
Upadając, ściągnąłby na siebie uwagę wroga, czego pragnął uniknąć tak długo, jak tylko to
było mo\liwe. Jego towarzysze znajdujący się ni\ej nie byli dość liczni, by zmusić łuczników
nieprzyjaciela do uwa\ania na głowy, a nawet by przeszkodzić im w strzelaniu, gdyby tamci
zechcieli przyłączyć się do starcia.
Cymmerianin poruszał się więc ze zręcznością leoparda, znajdując osłonę w skalnych
szczelinach i ukrywając się w plamach cienia, które przypadkowemu świadkowi wydałyby się
zbyt małe, by ukryć mę\czyznę jego postury i cicho jak kobra, badając ka\dy uchwyt dla rąk i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]