[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mógłbyś tak postąpić!
Zerwał się z ławy. Stał przed Józefem, potrząsał swymi wielkimi dłońmi, ciskał
mu słowa prosto w twarz.
 Gdybyś był powiedział...! Ale ty wolałeś to ukryć! Kobiety pierwsze dostrzegły.
Zaczęły się wyśmiewać. Moja żona nie wie, gdzie schować oczy!
Wstydzi się! I ja się muszę wstydzić!
Chwycił Józefa za kuttonę na piersi.
 Dlaczego tak postąpiłeś?  wrzasnął.  Ty, ty...!  zdawał się szukać
dostatecznie mocno obrażającego słowa.
Józef milczał. Stał ciągle z pochyloną głową, jak człowiek zawstydzony
postępkiem, który mu wyrzucają. Na twarzy czuł gorący oddech Kleofasa. Był
przekonany, że tamten, za chwilę plunie mu w twarz lub go uderzy. Niechby plunął,
myślał, niechby powiedział rzeczy najgorsze, byleby tamto nie było prawdą... Ale to
przecież było prawdą! Dlatego kpiły tamte kobiety na ścieżce.
Kleofas dyszał mu jeszcze przez chwilę w twarz gniewem, a potem nagle puścił
go, wykręcił się na pięcie i prędko bez słowa odszedł. Kiedy Józef podniósł głowę,
zobaczył tylko plecy odchodzącego. Nie zawołał za nim. Nie miał mu nic do
powiedzenia.
17
Wolnym krokiem wrócił do warsztatu. Wziął do ręki robotę, którą się zajmował,
gdy Kleofas przyszedł do niego. Ale kawałek drewna wysunął mu się z palców. Zawsze
w chwilach troski i zmartwienia znajdował pociechę w pracy. Wykonując coś przy
warsztacie zapominał o bólu. Ale tym razem ból sięgnął zbyt głęboko. Nie pomogły
także modlitwy  beraki, które układał i szeptał. Ze słowami modlitw mieszały się słowa,
z jakimi Zwracał się w duchu do Miriam. Były równie gwałtowne, jak te dopiero co
usłyszane od Kleofasa. Wyrzuty zagłuszyły modlitwę.
Nagle zerwał się i wybiegł z domu. Stromą ścieżką wspiął się na łąkę na zboczu.
Zlepo pędził przed siebie. Nie wiedział, dokąd biegnie i po co.
Zdyszał się. Nagle potknął się i upadł. Nie podniósł się. Został na ziemi
wyciągnięty, z twarzą w kępie cząbrów. On, który nie potrafił płakać, poczuj skurcz
gardła i zaniósł się łkaniem.
To, co się stało, zatrzymało w biegu jego życie, odebrało mu wszelki sens.
Wszystko, co się dotychczas stało, wydawało się jednym okrutnym żartem. Po co czekał
tyle lat, przezwyciężając wewnętrzne sprzeciwy? Po co zgodził się na ofiarę  taką
niezwykłą? Nawet ludzie czcigodni i szanowani przez wszystkich, jak Zachariasz, nie
myśleli o takim wyrzeczeniu! On postanowi) uczynić więcej niż inni, więcej niż najlepsi!
Dał się zaślepić miłości. Podsunęła mu to wyrzeczenie, jak Ewa jabłko... A on gotów był
wytrwać. Poszedł za nią szczerze. Tymczasem jego ofiara została zdeptana! Więc
wszystko w jego życiu było błędem? Dla zaślepienia sprawił ból ojcu, pozbawił się jego
serdeczności! Wszystko dał jej. A ona? Jak mogła to uczynić?  pytał siebie z jękiem.
Powiedziała mu wtedy, że tylko on zrozumie, bo kocha... Co miał zrozumieć? Jak mogła
w taki sposób odpowiedzieć na jego miłość?
W zalanych łzami oczach pojawił się obraz dziewczyny. Nigdy nie potrafiłby
w coś takiego uwierzyć. I nigdy, nigdy, uświadomił sobie, nie uwierzy... Wbrew
oczywistości, wbrew śmiechom ludzkim  nie mógł tego przyjąć. Jak mogło się stać coś,
co się stać nie mogło! Od pierwszego momentu spotkania miał pewność, że on sam
mógłby popełnić rzecz najgorszą, ale ona nic takiego nie popełni nigdy. Cały świat mógł
zawieść  ona by nie zawiodła! I ta pewność jeszcze w nim rosła, w miarę jak ją widywał
i poznawał. To ona kazała mu patrzeć na dziewczynę jako na coś wyższego od siebie,
godnego nie tylko najgorętszej miłości, ale także czci. Kochał ją i podziwiał za to, że jest
taka niedosięgła żadnej zmazie, gdy w nim samym jest tyle słabości, z którymi wciąż
musi walczyć.
I właśnie ona...? Nie, to niemożliwe. A jednak to przecież nie pogłoska, która
może się okazać fałszywa. To jest fakt, który ludzie zobaczyli. Nie jeden człowiek... Czy
mogę się upierać, iż rzeczywistość nie jest rzeczywistością?
Mimo to, wiedział, nie oskarży jej. Nigdy by nie zdołał jej oskarżyć. Nie
potrafiłby tak postąpić: ocalić siebie jej kosztem. Niech wszyscy myślą, że to on ponosi
winę. %7łe zawiódł zaufanie jej opiekunów. %7łe skorzystał z jej miłości. Tu w Nazarecie
zyskał sobie opinię znakomitego rzemieślnika. Więcej nawet  ludzie przychodzili do
niego po radę. Uznali go mimo młodego wieku za mądrego i sprawiedliwego.
Przychodzili skłóceni sąsiedzi, aby ich pogodził. Przychodzili synowie zmarłego ojca,
aby pomógł im rozdzielić schedę. Zaproszono go, aby czytał w synagodze. Teraz się
wszystko zmieni. Ludzie będą wiedzieli, że ulega słabościom i popełnia grzechy  Czy
mógł być doradcą innych, gdy sam nadużył łatwowierności dziewczyny i naraził na taki
wstyd jej opiekunów?
Jeśli jednak nie chce jej oskarżyć  ma tylko jedną drogę przed sobą: musi uciec
z Nazaretu. Pójdzie do Antiochii czy byle gdzie. Jak najdalej  tak aby nawet słuch o nim
zaginął. Zniknie z oczu ludzkich.  Wtedy wszyscy całą winę złożą na niego. Gdy ktoś
ucieka, nie ma dla niego wytłumaczenia. Będą mówili: Co za człowiek! Skrzywdził
dziewczynę i zerwał układ małżeński! Kiedy gniew i oburzenie obrócą się całe przeciwko
niemu, ludzie będą mieli litość dla Miriam. Wybaczą jej, potraktują jako ofiarę
niegodnego mężczyzny.
Tylko tak mogę postąpić, myślał. Mógłbym zrobić inaczej: wziąć ją do domu. To
by zamknęło ludziom usta. Pokpiliby trochę, ale by przestali. Takie rzeczy zdarzają się.
Ale czy mógłby to zrobić, gdy całe swoje życie związał z tym małżeństwem? Czy może
przyjąć za żonę dziewczynę, która skłoniła go do złożenia tak wielkiej ofiary dla
Najwyższego a potem sama ją cofnęła? Nie potrafiłby jej oskarżyć  to prawda. Ale czy
potrafiłby na nią patrzeć? Nie! Nic innego mu nie pozostaje jak uciec, paląc mosty za
sobÄ…!
Mocniej wcisnął twarz między sprężyste łodygi. Kłuły mu policzki. Azy przestały
płynąć, tylko łkanie wciąż ściskało gardło. Obrócił się na plecy. Niebo nie uderzyło go
w twarz blaskiem. Uchyliwszy powiek zobaczył, że jest szare. Na błękit nasunęły się
ciemne kotary wieczoru. Ani się spostrzegł, że już nadchodziła noc. Od gór za jeziorem
powiało chłodem.
Nie ruszył się jednak z miejsca. Ogarnęła go jakaś omdlałość. Powieki opadły,
ucisk w gardle osłabł. Jeszcze raz po raz piersiami targnął szloch. Ale coraz rzadziej.
Oddech stawał się równy. Ogarnął go sen  dziwny, gorączkowy, niespokojny, pełen
majaczeń.
Spał  a przecież nie utracił na chwilę poczucia, gdzie się znajduje. Ciągle
pamiętał, że leży na tej samej łące, na której Miriam zwykła była pasać swoje stado.
Chwilami  we śnie  zdawało mu się, że dostrzega jej drobną postać idącą za owcami,
dostosowującą swój krok do kroku zwierząt.  potem nagle miał uczucie, że znajduje się
w synagodze, stoi na tebucie na próżno szuka drewnianą rączką właściwego wiersza na
zwoju. Aż końcu znalazł szukane słowa. We śnie odczytał je znowu. Gdy je przeczytał
w synagodze, wiedział co oznaczają. Znał nauki doktorów.
Umiał  wspierając się na nich  wyjaśnić myśl proroka. Ale teraz we śnie słowa
zabrzmiały całkiem inaczej, choć to był ten sam werset:  On wam da znak: dziewczyna
brzemienna urodzi syna... Znał historię swego rodu. Niejeden raz słyszał wyjaśnienie
proroctwa, teraz  we śnie  uderzyło go słowo: alma  dziewczyna... Prawie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl