[ Pobierz całość w formacie PDF ]

planach, natychmiast zgłosiły swoją gotowość.
- Czy rzeczywiÅ›cie zdajÄ… sobie sprawÄ™ ze stopnia niebezpie­
czeństwa?
- Tak jest. Nic ich nie powstrzyma. A teraz co do  Nieustra­
szonego"...
Skinął głową domyślnie.
- Bez ładunku, który go obciąża, statek może z łatwością
wodzić za nos pirackie okręty przez wiele godzin. Upłyną dni,
zanim go dogonią. W razie takiej ewentualności załoga powinna
się poddać i pozwolić wejść napastnikom na pokład bez oporu.
Dzięki temu uniknie się niepotrzebnych ofiar. Jeżeli rozbójnicy
nie znajdą złota, powinni darować im życie, chociaż ryzyko, że
postÄ…piÄ… inaczej, zawsze istnieje.
- Ludzie już zgodzili siÄ™ zaryzykować życie dla Å‚adunku. Je­
żeli jest szansa, aby nie zginęli z rąk piratów, uważam, że gra
jest warta świeczki.
Spojrzał jej prosto w oczy.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że taką decyzją przesądzasz los
statku twego ojca? PrzywÅ‚aszczÄ… go sobie, to nie ulega wÄ…tpli­
wości. Możesz już nigdy nie zobaczyć  Nieustraszonego".
- Myślałam o tym, ale dobro i pieniądze króla Karola są
najważniejsze. Jeżeli statek ma być ceną, którą przyjdzie nam
zapłacić za uratowanie ładunku, to się na nią zgadzam.
Spoglądał na Ambrozję z podziwem. Była naprawdę godna
szacunku. DomyÅ›laÅ‚ siÄ™, jakÄ… ciężkÄ… walkÄ™ musiaÅ‚a ze sobÄ… sto­
czyć. Kochała  Nieustraszonego". Kochała nie tylko dlatego, że
to statek jej ojca, ale także z tego powodu, iż stanowiÅ‚ dziedzic­
two jej i sióstr. Mimo to nie zawahałaby się, gdyby zaszła taka
potrzeba, poświęcić go w każdej chwili dla króla i ojczyzny.
- A ty, Riordanie? Czy zechcesz odrzucić swe dotychczaso­
we uprzedzenia na temat kobiet korsarzy? Czy zechcesz powie­
rzyć nam cenny ładunek?
W ułamku sekundy zrozumiał, że podsunęła mu najlepszą,
najprostszÄ… drogÄ™ do celu.
- Ambrozjo, to wspaniały plan. - Odwrócił się do wyjścia
w obawie, że jeżeli zostanie z nią w kajucie chwilę dłużej, to nie
zdoÅ‚a oprzeć siÄ™ pokusie, tylko porwie jÄ… w ramiona i zacznie ca­
łować te kuszące wargi. - Każę załodze przenosić skrzynie.
Po jego wyjściu Ambrozja stała przez moment owładnięta
uczuciem bezmiernej radości. On naprawdę zaakceptował jej
pomysł. I na dodatek nazwał go wspaniałym.
A może to tylko sen? Potrząsnęła głową i niechętnie ruszyła
się z miejsca. Jeżeli plan się powiedzie, to może pewnego dnia
puÅ›ci w niepamięć tÄ™ maÅ‚Ä… scenÄ™ w salonie MaryCastle. Aczkol­
wiek nigdy jej nie zapomni.
- To już ostatnia skrzynia, kapitanie - zakomunikował
Newton, obserwujÄ…c marynarzy wracajÄ…cych na pokÅ‚ad  Nie­
ustraszonego".
 Zew Morza" lekko kołysał się na falach tuż przy burcie
 Nieustraszonego". Skrzynie ze zÅ‚otem umieszczono pod pokÅ‚a­
dem. Starannie ustawione i przykryte pstrokatymi narzutami
z powodzeniem mogły udawać podróżne kufry.
Riordan zaprosiÅ‚ Newtona do swej kajuty i starannie zamk­
nÄ…Å‚ drzwi.
- Newtonie, co myślisz o młodym Randolphie?
- To Å›wietny żeglarz, kapitanie. Pochodzi ze starej żeglar­
skiej rodziny. Jego ojciec i dziadek też byli ludzmi morza. Mieli
własne okręty, ale piraci im je zrabowali. Chłopak w przyszłości
na pewno dorobi siÄ™ wÅ‚asnego statku. DajÄ™ za to gÅ‚owÄ™. On bar­
dzo dba o  Nieustraszonego".
- Czy sądzisz, że gdyby został jego kapitanem, też by się
z nim dobrze obchodził?
Newton uniósł pytająco brwi do góry.
- Tak, jestem tego pewien.
- Wobec tego przyprowadz go tu do mnie, natychmiast. Mu­
szę z nim porozmawiać.
Stary żeglarz, nie kryjąc zdziwienia, wyszedł z kabiny i po
chwili wrócił, prowadząc młodego marynarza.
- Randolphie - zaczął Riordan bez zbędnych wstępów -
chcę cię prosić o pomoc.
- SÅ‚ucham, sir.
- Wyznaczam ciÄ™ na kapitana  Nieustraszonego". A teraz
usiądz, chłopcze. Musimy omówić kilka spraw.
Newton patrzył i słuchał, a Riordan tymczasem udzielał
mÅ‚odemu czÅ‚owiekowi wskazówek co do dalszego postÄ™powa­
nia. Na koniec dwaj mężczyzni uścisnęli sobie dłonie, po czym
Riordan wziął marynarski worek i wstąpił na schodki wiodące
na górny pokład.
Newton postępował za nim.
- Co to ma wszystko znaczyć, kapitanie?
Zamiast odpowiedzieć, Riordan uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ do niego ta­
jemniczo.
- Newtonie, co sądzisz o tradycji rodzinnych pikników?
- Pikników? - Stary żeglarz podrapał się w głowę. - Muszę
przyznać, że nigdy nie bratem udziału w tego typu rozrywkach,
- W porządku. Teraz to sobie odbijesz. Bierz swój worek
i chodz, Newtonie.
ZaÅ‚oga przyglÄ…daÅ‚a siÄ™ ze zdziwieniem, jak Riordan bÅ‚yska­
wicznie wylądował na pokładzie  Zewu Morza" wraz ze swym
bagażem.
- Skacz, Newtonie! - zawoÅ‚aÅ‚ do starego żeglarza. - Jeste­
śmy obecnie członkami rodziny Lambertów. Przynajmniej na
czas podróży do Londynu.
Stary żeglarz poszedÅ‚ za jego przykÅ‚adem. Ambrozja powi­
taÅ‚a ich z rÄ™kami wspartymi na biodrach i nieprzyjaznym spo­
jrzeniem.
- Co wam strzeliło do głowy?
- PrzyÅ‚Ä…czamy siÄ™ do rodziny, marynarzu Lambert - odpo­
wiedział Riordan z szerokim uśmiechem. - Zamierzamy wziąć
udział w pikniku na waszym pokładzie.
Ambrozja spostrzegÅ‚a wesoÅ‚e ogniki w oczach sióstr, ale sa­
ma zachowała srogą minę.
- Na statku jest tylko jedna kajuta i zajmuje jÄ… dziadek.
Riordan nie przejÄ…Å‚ siÄ™ gniewnÄ… minÄ….
- A gdzie śpisz ty i inne damy?
- W hamakach przyczepionych pod pokÅ‚adem, w pomiesz­
czeniach dla załogi.
- Newton i ja spędziliśmy wiele nocy w różnych hamakach,
na różnych statkach, w różnych częściach świata. Będzie nam
wygodnie.
OdwróciÅ‚ siÄ™ i pomachaÅ‚ zaÅ‚odze  Nieustraszonego" w chwi­
li, gdy okręty zaczęły oddalać się od siebie. Następnie zwrócił
się do starego Lamberta. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl