[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przedtem widziała go tylko z daleka i nie miała okazji
dokładnie mu się przyjrzeć, teraz jednak stwierdziła, że
jest to postać godna uwagi. Na pierwszy rzut oka
przypominał Ashdowne'a, dorównywał mu bowiem
wzrostem i miał podobną karnację. Jednak rysy
Savonierre'a wydawały się ostrzejsze, a bijący od niego
chłód był znacznie bardziej przenikliwy niż ten, który
Ashdowne roztaczał nawet w chwili największego
rozdrażnienia. Georgiana poczuła ciarki na karku.
- Witam pana, milordzie. - Savonierre skłonił głowę,
ale ani w jego geście, ani w tonie nie było serdeczności.
Powieki miał przymknięte, jakby chciał w ten sposób
ukryć wyraz oczu. Georgiana nie potrafiła określić
swojego wrażenia, ale obecność Savonierre'a budziła w
niej niepokój.
Ashdowne musiał mieć podobne odczucia. Pozornie
był uprzejmy i pogodny, ale Georgiana wyczuwała jego
nieufność. Dziwne. Kim jest ten Savonierre?
- Kuruje się pan wodami? - spytał Savonierre, a
markiz odpowiedział wzruszeniem ramion. - To dziwne,
że człowiek o pańskich talentach przyjechał akurat do
Bath. Chociaż w świetle ostatnich wydarzeń może jednak
nie należy się temu dziwić.
- Pana przyjazd jest nie mniej dziwny - odparł
spokojnie Ashdowne. - Sądziłbym raczej, że woli pan
Brighton.
- O, nie przyjechałem bez powodu. Tak się składa, że
mam tu rodzinne obowiązki - odrzekł Savonierre. -
Zapewne pan wie, że lady Culpepper jest moją krewną. -
Zabrzmiało to dziwnie prowokująco. Gdy Ashdowne w
odpowiedzi skinął głową tak, jakby był już śmiertelnie
znudzony rozmową, Savonierre uśmiechnął się
drapieżnie. Postąpił krok naprzód. Georgiana się cofnęła,
ale Ashdowne ani drgnÄ…Å‚.
- Przyjechałem natychmiast, gdy usłyszałem o
kradzieży szmaragdów - wyjaśnił Savonierre. Potoczył
wzrokiem po kuracjuszach i znów zwrócił się do
Ashdowne'a. - Muszę przyznać, że bardzo rozczarowałem
się co do detektywa z Londynu. Minęły cztery dni, a on
jeszcze nie zdemaskował złodzieja.
Również Georgiana była nieco rozczarowana
Jeffriesem, choć z drugiej strony jego nikłe sukcesy
zwiększały jej szanse na przyszłość.
- Mam pewne podejrzenia w tej sprawie - włączyła
siÄ™ do rozmowy.
Zanim jednak zdążyła powiedzieć więcej, przerwał jej
Ashdowne.
- Czy pan zna pannÄ™ Bellewether? Jest detektywem
amatorem. Bardzo starannie obserwuje przebieg tej
sprawy.
- Czyżby? - Savonierre zwrócił się w jej stronę i
Georgiana przekonała się, jak badawcze jest jego
spojrzenie. Zwykle po takiej zachęcie rozwijała swoje
teorie, tym razem jednak poczuła się bardzo niezręcznie.
Przenikliwe spojrzenie Savonierre'a onieśmieliło ją.
Zrezygnowała więc z obszernych wyjaśnień.
- Może uda mi się to, z czym nie poradził sobie pan
Jeffries? - powiedziała po chwili, gdy przezwyciężyła
onieśmielenie.
Savonierre nie spojrzał na nią kpiąco jak inni
mężczyzni. Przeniósł wzrok na Ashdowne'a, potem
znowu zerknął na nią i na wargach pojawił mu się nikły
uśmieszek.
- Może tak, panno Bellewether. Bardzo na to liczę.
W jego tonie wyczuwało się złowrogie
niedopowiedzenie. Georgiana raptownie nabrała
powietrza do płuc i czekała, aż Savonierre się oddali.
Dopiero wtedy odetchnęła z ulgą.
- Kim on jest? - spytała szeptem Ashdowne'a. - I
dlaczego tak pana nienawidzi?
Ashdowne milczał. Stał i patrzył za Savonierre'em z
taką wściekłością, że Georgiana przez chwilę obawiała
się, że dojdzie do bójki. Zaniepokojona położyła mu dłoń
na rękawie surduta i dopiero wtedy markiz odwrócił się
do niej. Był bardzo zdenerwowany.
- Rzeczywiście nie żywi do mnie przyjaznych uczuć,
ale nie znam przyczyny. W każdym razie jest to bardzo
wpływowy człowiek. Z nim nie ma żartów. - Ashdowne
powoli odzyskiwał swoją zwykłą pewność siebie. Ujął
Georgianę za ramię i delikatnie je ścisnął. W pierwszej
chwili sądziła, że jest to pieszczota, po chwili zrozumiała
jednak, że Ashdowne nakazuje jej ruszyć się z miejsca.
Pan Hawkins, niech go diabli, zniknÄ…Å‚.
ROZDZIAA DZIESITY
Georgiana poczuła ulgę, gdy wkrótce zauważyli
wielebnego przy wyjściu z pijalni i mogli dyskretnie za
nim ruszyć. Mimo że spodziewała się powtórzenia
marszruty z poprzedniego dnia, pan Hawkins wcale nie
poszedł ulicą handlową, lecz skierował się ku okolicom
zajętym przez rezydencje.
Zachowując stosowną odległość, wciąż podążali za [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl