[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jeśli nie zrezygnujesz z pracy, lepiej ostrzeż swoich współpracowników, że staną
się już wkrótce obiektem zainteresowania mediów.
- Co takiego? Nie zamierzam zrezygnować z pracy. Kocham to, co robię.
- Pamiętaj, że paparazzi uwielbiają korzystać z życia bogatych i sławnych.
- Nie jestem jednÄ… z nich.
- Ale już niedługo będziesz.
Przełknęła z trudem tę uwagę. Po ślubie nie będzie tak jak wcześniej. Czy po-
pełniała błąd, wprowadzając Rhetta w taki świat? Nie. Dawała mu jedynie to, czego
chciała dla niego Marlene, to, co mu się należało z urodzenia.
Mitch przebrał Rhetta i położył go w łóżeczku. Była prawie druga po połu-
dniu, kiedy Carly postanowiła wyjść na pokład. Nagle usłyszała dzwięk zwalniają-
cych silników.
S
R
- Dlaczego siÄ™ zatrzymujemy?
- Mamy towarzystwo.
Zanim zdążyła zapytać jakie, zobaczyła podpływającą do nich łódz. Ale nie
był to patrol wodny, który często zatrzymywał pływające łodzie, aby sprawdzić
standardy bezpieczeństwa. Załoga z drugiego pokładu zarzuciła liny cumujące, łą-
cząc obie łodzie, i elegancki starszy mężczyzna w muszce i z walizeczką wszedł na
pokład. Mitch powitał gościa i zaprosił do środka.
- Carly, to pan Belmonte, nasz jubiler. Ma dla ciebie zestaw pierścionków do
obejrzenia.
- Ale jesteśmy przecież na środku zatoki - stwierdziła zaskoczona.
- Uwierz mi, to najlepsze miejsce, które gwarantuje nam prywatność.
- Dzień dobry, pani Corbin. Przywiozłem do pokazania kilka kamieni spełnia-
jących wymagania pana Kincaida. Jeśli jednak żaden z nich nie będzie pani odpo-
wiadać, mam ich więcej w swoim sklepie.
Uścisnął jej dłoń, umieścił walizkę na stoliku kawowym i otworzył wieko.
Carly omal nie straciła równowagi. Połyskująca w świetle kolekcja około pięćdzie-
sięciu pierścionków umieszczonych na czarnym aksamicie musiała być warta kro-
cie. Nie była w stanie wypowiedzieć słowa i czuła się tak, jakby ktoś przykleił jej
stopy do pokładu.
Mitch otoczył ją ramieniem i zaprowadził do kanapy. Padła na skórzane pufy
i zaczęła się trząść.
- Czy widzisz cokolwiek, co ci siÄ™ podoba, kochanie?
Kochanie? Zwróciła ku niemu twarz. Niech odgrywa swoją rolę. Będzie to z
korzyścią dla Rhetta.
- Które wolisz? Białe czy żółte złoto? A może platynę?
Carly zainteresowała się błyskotkami.
- One wszystkie są takie piękne - jęknęła.
I... takie... wielkie, pomyślała. Każdy z pierścionków musiał być więcej wart
S
R
niż jej samochód, a kilka z nich kosztowało na pewno więcej niż jej dom.
Westchnęła i próbowała wytłumaczyć jeszcze raz.
- Nie mogę nosić dużej biżuterii, ponieważ w pracy używam rąk.
- Czy mogę coś doradzić? - Jubiler wybrał pierścionek. - To jest trzykaratowy
diament z cięciem Aschera. Kiedy dodamy do tego platynową obwódkę, kamień
będzie doskonale chroniony - wyjaśnił jubiler, dobierając do niego parę pasujących
obrÄ…czek.
- Jaki piękny.
- Przymierz - ponaglał ją Mitch. - Pozwól, ja spróbuję.
WsunÄ…Å‚ na palec Carly diamentowe cacko podane przez pana Belmonte. Cie-
płe dłonie. Zimny pierścionek. Różnica temperatur podziałała rozstrajająco na jej
układ nerwowy. Jednak pierścionek leżał jak ulał. Czy to był jakiś znak, czy jedy-
nie zbieg okoliczności?
- Podoba ci się? - zapytał.
Kiwnęła potakująco głową.
- Bierzemy.
Podniecenie skręcało jej żołądek, ale uspokoiła się, kiedy Mitch wplótł swoje
palce w jej i pociÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… za sobÄ… w kierunku salonu.
S
R
ROZDZIAA DZIESITY
- Dokąd tak pędzisz?
Pytanie Randa przerwało w połowie melodię, którą Mitch cichutko gwizdał.
- Do domu.
- W tym tygodniu codziennie wychodzisz z biura wcześniej.
- Szósta to nie jest wcześnie.
- Dla ciebie tak.
Mitch nie mógł zaprzeczyć. Wszedł do gabinetu brata, który tak długo służył
ich ojcu za biuro. Jakie to dziwne, ale nie miał już w sobie złości, która nim za-
władnęła po przeczytaniu testamentu, a i Rand dowiódł, że jest odpowiednim czło-
wiekiem na stanowisku.
- Chcę zjeść kolację z Carly i Rhettem - wyjaśnił, pomijając jednak fakt, że
nie mógł się doczekać, kiedy będzie miał obok siebie nagą Carly, gdy tylko Rhett
zapadnie w sen.
- Czy ty i Rhett nie zabraliście dzisiaj Carly na lunch?
- Potrzebowała tego, bo dziś są jej urodziny. Pierwszy raz spędza je bez sio-
stry.
Rand zmrużył oczy. Skórzany fotel, w którym siedział, zaskrzypiał, kiedy od-
chylił się w nim do tyłu.
- Masz na nią chrapkę. Czy zdążyłeś ją już wypróbować?
- To nie twój interes. Masz jednak rację. Mam na nią tak wielką ochotę, że
żenię się z nią w ten piątek. Będziesz moim świadkiem?
Rand omal nie spadł z fotela. Ze zdziwienia otworzył usta i uniósł do góry
brwi.
- %7łenisz się za dwa dni i nic nie mówisz?
Chciał porozmawiać z bratem wcześniej, jednak przez ostatnie trzy dni po-
chłonięty był rozwiązywaniem problemów spowodowanych nieefektywnym zarzą-
S
R
dzaniem ich ojca. Pod koniec każdego z takich dni Mitch marzył jedynie o tym, aby
się oddać radości i ciepłej atmosferze, jakie zapanowały ostatnio w rezydencji Kin-
caidów.
- Teraz ciÄ™ informujÄ™.
- Czyś ty zwariował? A co z twoją opinią na jej temat, że jest taką samą chci-
wÄ… wiedzmÄ… jak jej siostra?
- Wyjaśniłem ci wcześniej, że się myliłem co do Carly.
- Powiedziałeś, że jej nie doceniłeś, bo odrzuciła milion dolarów, który zaofe-
rowałeś za Rhetta.
- Odrzuciła i pięć milionów, które zostały jej zagwarantowane w umowie
przedmałżeńskiej.
Prawnik Carly omal nie dostał ataku serca, kiedy odmówiła podpisania do-
kumentu ustalającego bardzo korzystne dla niej warunki finansowe, jakie miały
obowiązywać po ich ślubie.
Rand ponownie zmrużył oczy.
- A to niby dlaczego?
- Powiedziała, że to nie są jej pieniądze i że ich nie chce.
Mitch jej uwierzył. Jej upór doprowadzał go do wściekłości, jednak zmienił
zdanie, kiedy przeanalizował jej życie w rezydencji Kincaidów. Uświadomił sobie,
że starała się żyć skromnie, pilnowała swojego budżetu i sama płaciła za żłobek
Rhetta.
Może rzeczywiście była wyjątkową osobą? Mitch w swoim życiu nie spotkał
wielu kobiet altruistek i może nigdy by takiej nie rozpoznał w tłumie, nawet gdyby
uszczypnęła go w tyłek.
Otrząsnął się ze swoich myśli i skupił na wykrzywionej grymasem twarzy
brata.
- Wygląda na to, że ten sam kod genetyczny nie gwarantuje tych samych oso-
bowości - stwierdził.
S
R
To dzięki mieszkaniu z Carly Mitch zakwestionował swoją filozofię życiową,
według której każdy ma swoją cenę. Uwierzył w to, że Carly nigdy nie zmęczy się
Rhettem i odpowiedzialnością.
- Czy myślisz, że małżeństwo z Carly zagwarantuje ci prawo do opieki nad
Rhettem?
- Na pewno nie zaszkodzi, ale nie dlatego się żenię.
- Czy ty chcesz mi powiedzieć, że się w niej zakochałeś?
Czy Mitch kochał Carly? Wydawało mu się, że nie. A czy byłby do tego
zdolny?
- Twoje milczenie wyjaśnia wszystko, braciszku.
Mitch zerknął na zegarek. Był już spózniony.
- Wiem, co robię. Będziesz w piątek o ósmej czy nie?
- Będę, ale mam nadzieję, że nie popełniasz takiego błędu jak nasz ojciec,
kiedy się związał z inną Corbin.
Mitch również miał taką nadzieję.
Szybko się przyzwyczajał do takiego życia. Leżał na łóżku i wpatrywał się w
sufit, po którym przesuwały się wolniutko promienie księżyca. Czekał, aż rytm jego
serca się uspokoi, jednak nie mógł na to liczyć, skoro Carly ponownie dotknęła
ustami jego klatki piersiowej. Wplótł palce w jej włosy, a jej głowę delikatnie od-
sunął do tyłu. Uśmiechnęła się do niego czule, a błogość zalała jego serce.
Małżeństwo z nią miało szansę na powodzenie. Być może nie będzie się na- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl