[ Pobierz całość w formacie PDF ]

napÅ‚ywać jej do oczu. Nigdy by siÄ™ nie spodzie­
wała, że w tym roku święta łączyć się jej będą co
prawda z poÅ›wiÄ™ceniem, ale w tak brzydki, wy­
stępny sposób. Jednak mimo tych okropnych
88 Mary Balogh
kÅ‚amstw i wszetecznej obÅ‚udy, nadeszÅ‚y Å›wiÄ™­
ta. Dla wszystkich, także dla czwórki grzesz­
ników: pana Hollandera, Debbie, wicehrabiego
Folingsby'ego i Verity.
Tamtej nocy, od której minęło ponad osiem­
naście stuleci, narodziło się święte dzieciątko. Co
rok rodzi się wciąż na nowo i tak będzie zawsze.
Zawsze bÄ™dÄ… narodziny. Zawsze nadzieja. Za­
wsze miłość.
- Drodzy przyjaciele... - GÅ‚os duchownego
byÅ‚ pogodny, a jednoczeÅ›nie peÅ‚en powagi, caÅ‚­
kiem inny niż głos wielebnego Moffatta, kiedy
konwersował przy herbacie czy podczas kolacji.
Teraz wielebny uśmiechnął się do każdego
z nich z osobna, jakby chciał ofiarować im
ciepło, spokój i radość tej świętej nocy.
Nabożeństwo trwało przeszło godzinę, na
koniec odÅ›piewano piÄ™kny hymn. Wszyscy Å›pie­
wali z zapałem, każdy trochę po swojemu.
Verity bardzo czysto, w przeciwieństwie do
jednego ze stangretów, który faÅ‚szowaÅ‚ niemiÅ‚o­
siernie. Gospodyni stosowaÅ‚a imponujÄ…ce vib­
rato. Pan Hollander dysponowaÅ‚ silnym teno­
rem. Debbie Å›piewaÅ‚a z wymowÄ… jawnie wska­
zujÄ…cÄ… na Yorkshire. MaÅ‚y David w Å›piew wkÅ‚a­
dał całe swoje serce, stosując się przy tym
całkowicie do własnej tonacji. Nie, nie stanowili
idealnego chóru, ale nie miaÅ‚o to żadnego zna­
czenia. Ich śpiew był wyrazem największej
Gwiazda betlejemska 89
radoÅ›ci. Obchodzili przecież Å›wiÄ™ta. ZwiÄ™ta Bo­
żego Narodzenia.
Kiedy umilkÅ‚y ostatnie dzwiÄ™ki, niespodzie­
wanie przemówiła pani Moffatt:
- Panie Hollander, pani Hollander! ProszÄ™
wybaczy:, że narażam paÅ„stwa na kolejne nie­
wygody. Henry, kochanie, wydaje mi się, że
nasze dziecko pojawi się na świecie w dniu
Bożego Narodzenia.
ROZDZIAA SZÓSTY
Henry Moffatt długimi krokami przemierzał
bawialnię, co czynił zresztą nieustannie przez
ostatnich kilka godzin.
- Właściwie człowiek powinien do tego
przywyknąć - powiedział, zatrzymując się na
chwilę przed Julianem i Bertiem, którzy obaj,
jeden bledszy od drugiego, trwali na swych
krzesłach po obu stronach kominka. - W końcu
mam już dwóch synów. A tak nie jest. Wszyst­
kie moje myśli są teraz przy dziecku, moim
dziecku, które z trudem toruje sobie drogę na
świat. Wszystkie moje myśli są też przy mojej
towarzyszce życia, osobie tak mi bliskiej, jakby
to była moja krew. Cierpi teraz niewysłowiony
ból, samotnie stawiając mu czoło, dlatego czuję
się tak bezradny i jednocześnie winny, że nie
mam w sobie wiÄ™cej wiary w zamysÅ‚y Wszech­
mogącego. Poza tym, może zabrzmi to trywial-
Gwiazda betlejemska 91
nie, ale nawet w takiej chwili nie potrafiÄ™
zapomrieć, jak bardzo oboje z żoną pragniemy
córki. - Wielebny westchnął i podjął swoją
wędrówkę donikąd, czyli tam i z powrotem.
- Czy to się wreszcie skończ?
Julian nigdy nie przebywaÅ‚ pod jednym da­
chem z kobietą wydającą dziecko na świat.
Kiedy pomyślał o tym, co dzieje się teraz na
piętrze - bo i jakże mógł o tym nie myśleć1?-!
- słyszał w uszach dziwny szum, w nozdrzach
czuÅ‚ osobliwy chłód. DopuszczaÅ‚ nawet moż­
liwość omdlenia, choć to nie on był przyszłym
ojcem. ] przypominał sobie, jak nonszalancko
kilka dni temu w pokoju dziecinnym w swoim
domu planował posiadanie dziecka jeszcze przed
następnym Bożym Narodzeniem. Albo tuż po.
To musi boleć jak diabli, pomyślał. Dla niego
ta myśl była niemal odkryciem stulecia.
W wiosce nie było doktora, tylko akuszerka,
która mieszkała co najmniej milę stąd. Dotarcie
do niej było teraz niemożliwością, o skłonieniu
jej do przybycia do domu pana Hollandem nie
wspominając. A dziecko było już w drodze.
Na szczęście pani Moffatt z uśmiechem - bez
wÄ…tpienia byÅ‚a to tylko maska spokoju - ob­
wieściła wszystkim, że przecież urodziła już
dwójkÄ™ dzieci, byÅ‚a też przy narodzinach kilkor­
ga innych, więc doskonale da sobie radę sama,
o ile kucharka przygotuje kilka rzeczy, i to
92 Mary Balogh
jak najprędzej, bo czas nagli. Prosiła też, żeby
wszyscy udali siÄ™ na spoczynek, a ona obiecuje,
że nie będzie przeszkadzać głośnymi krzykami.
Julian natychmiast oczyma wyobrazni ujrzał
kobietÄ™ wijÄ…cÄ… siÄ™ z bólu w Å›miertelnych mÄ™czar­
niach i, naturalnie, krzyczącą wniebogłosy.
Debbie, z oczyma zajmującymi teraz więcej
niż połowę twarzy, wpatrywała się w bladego
jak papier Bertiego.
- Skoro pani tak twierdzi... - odezwał się
słabym głosem.
- Chodz, Henry - powiedziała pani Moffatt.
- Najpierw położymy chłopców spać. Pani Simp-
kins, czy mogę liczyć na panią? Proszę przyjść tu
za kilka chwil...
Twarz pani Simpkins przybrała kolor jasnej
zieleni.
I wtedy przemówiła Blanche:
- Pani Moffatt, sama sobie pani nie poradzi.
Poza tym pani zadaniem jest wytrzymać ból i nic
więcej. My zajmiemy się całą resztą. Panie Moffatt,
czy nie mógłby pan sam zaprowadzić chłopców do
łóżek? Chłopcy, pocałujcie mamę na dobranoc.
Rankiem czeka was wspaniała niespodzianka. Im
szybciej zaśniecie, tym szybciej przekonacie się, co
to za niespodzianka. Pani Lyons, proszę nagrzać
wody w dużym kociołku i trzymać na ogniu. Pani
Simpkins, proszę przygotować jak najwięcej
czystych prześcieradeł. Debbie...
Gwiazda betlejemska 93
- Ja?! Och nie! BÅ‚agam, Blanche...
- Będzie pani ocierać twarz pani Moffatt
ręcznikiem zmoczonym w zimnej wodzie, co
przyniesie jej ulgÄ™. Poradzi pani sobie z tym,
prawda? A ja zajmÄ™ siÄ™ resztÄ….
ResztÄ…, czyli odbieraniem dziecka. Zafascy­
nowany Julian nie odrywał wzroku od swojej
tancerki operowej.
- Czy pani kiedyś już to robiła, Blanche?
- spyta:.
- Oczywiście! - odparła raznym głosem.
- Na probostwie. Nieraz pomagałam... żonie
proboszcza i naprawdę wiem, co należy zrobić.
Proszę się nie obawiać.
Julian doskonale zapamiętał, co się potem
działo. Wszyscy dosłownie spijali z jej ust każde
słowo i bez szemrania wykonywali polecenia.
Uwierzyli w jej siłę, w jej wiedzę i dzięki temu
stali się dobrym, zgranym zespołem.
Kim, u diabła, naprawdę była? Bo niby z jakiej
racji córka kowala tak często przebywała na
probostwie? %7łeby wyuczyć się gry na szpinecie?
I przy okazji nauczyć się odbierać poród?
Trzech mężczyzn, kompletnie w tej sytuacji
bezużytecznych, zostaÅ‚o pozostawionych sa­
mym sobie w bawialni, gdzie trwali ze swoim
strachem. Wszyscy trzej znajdowali siÄ™ na po­
graniczu histerii.
Kiedy drzwi bawialni uchyliły się, trzy blade,
94 Mary Balogh
udręczone twarze zwróciły się natychmiast
w tamtÄ… stronÄ™.
Twarz Debbie natomiast była zarumieniona
i promienna, wÅ‚osy lekko potargane, caÅ‚a pulch­
na postać spowita w fartuch szyty na giganta.
Jednym słowem, wyglądała uroczo.
- Już po wszystkim, proszÄ™ ojca - powiedzia­
Å‚a, zwracajÄ…c siÄ™ do wielebnego Moffatta. - Ma
ojciec... dziecko. Nie wolno mi powiedzieć, czy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl