[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znaczenia. Kobiety jednak życzyły jej szczęścia. Kilka z nich
wręczyło jej nieśmiało gałązki białego wrzosu i małe
muszelki, które Lorinda z niepokojem uznała za talizmany
płodności.
Następnie wszyscy wyszli na zewnątrz, aby obejrzeć
pokaz sztucznych ogni. Rakiety biły w ciemniejące niebo,
wybuchały kaskadami złotego i srebrnego deszczu na tle
niewyraznie majaczących krzewów.
Lorinda zaczęła odczuwać zmęczenie i kiedy w końcu
Durstan Hayle zadecydował, że mogą opuścić gości, z ulgą
udała się do dużego salonu, którego jeszcze nie widziała. Było
tu pięknie, ale czuła się zbyt wyczerpana, żeby podziwiać
meble czy obrazy. Zerknęła na zegar i stwierdziła, że jest już
wpół do jedenastej. Jak na londyńskie zwyczaje nie było zbyt
pózno, jednakże Lorinda odgrywała swoją trudną rolę bez
przerwy od południa.
- Czy pozwolisz zaproponować sobie coś do picia? -
zapytał.
- Nie, dziękuję.
- Niech mi wolno będzie powiedzieć, że celująco zdałaś
dzisiejszy, z pewnością trudny dla ciebie, egzamin.
Lorindę zdziwił ten komplement. Przez cały dzień nie
opuszczało jej przykre uczucie, że mąż nie aprobuje niczego,
co ona mówi lub robi.
- Jutro chciałbym pokazać ci prezenty, których niemało
otrzymaliśmy - ciągnął dalej. - Nie było sensu wystawiać ich
na pokaz. Mój sekretarz ułożył je w jednym z salonów, żebyś
mogła je obejrzeć.
- Przypuszczam, że żaden z nich nie jest przeznaczony dla
mnie?
Nie odpowiedział, po chwili więc zapytała:
- Czy umieściłeś wiadomość o naszym ślubie w Gazette?
- Nie. Uniosła brwi.
- Dlaczego?
- Pomyślałem, że może wydać się dziwne, że wychodzisz
za mąż tak szybko po opuszczeniu Londynu. Mogłoby to
sprawiać wrażenie, że jest jedna tylko przyczyna takiego
pośpiechu.
- Chciałeś powiedzieć - twój majątek?
- Właśnie!
- A tobie trudno byłoby wyjaśnić, że prawdziwą
przyczyną, dla której mnie poślubiłeś, były włości graniczące
z twoimi oraz mój szlachecki tytuł.
Lorinda chciała być nieprzyjemna, lecz mąż zignorował
drwinÄ™.
- Spodziewam się, że chciałabyś już udać się na
spoczynek - zauważył.
Zirytowało ją, że pierwszy to zaproponował. Podniosła się
z miejsca.
- Rzeczywiście, jestem znużona - odparła. - Witanie się z
tak dużą liczbą osób jest wyczerpujące.
Przeszli razem do podnóża schodów, gdzie jeden z lokai
stał na służbie.
Chciała życzyć mu dobrej nocy w taki sposób, aby było
jasne, że nie spodziewa się widzieć go przed świtem, ale
przestraszyła się, że właśnie to może go sprowokować do
podjęcia akcji, której tak się obawiała.
Nie oglądając się za siebie, powoli weszła po schodach.
Zastanawiała się, czy ją obserwuje, ale nie odwróciła głowy,
żeby sprawdzić. Wchodząc do sypialni, gdzie oczekiwały
pokojówki, poczuła, że serce jej bije jak oszalałe. Dopiero
kiedy w końcu została sama, przyznała przed sobą, że się boi.
Sama myśl, że Durstan Hayle mógłby jej choćby dotknąć,
nie mówiąc już o egzekwowaniu powinności małżeńskiej,
była bardziej przerażająca, niż to sobie kiedykolwiek
wyobrażała. Nienawidziła go i wydawało się jej, że być przez
niego dotykaną byłoby większym piekłem niż to, którym
straszyli księża.
- Nienawidzę go! - mówiła do siebie.
Po wyjściu pokojówek podbiegła do drzwi, żeby
przekręcić klucz w zamku, i stanęła, patrząc z
niedowierzaniem.
W drzwiach nie było klucza!
Nigdy, nawet przez moment, nie przyszło jej do głowy, że
jakiś dom, w którym było wszystko, nie wyłączając kutych i
pozłacanych zamków u drzwi, może nie mieć kluczy.
Wyjrzała na zewnątrz, żeby sprawdzić, czy przypadkiem
klucz nie tkwi z drugiej strony. Sądziła, że może pokoje są
zamykane, kiedy nie ma w nich nikogo.
I tu klucza nie było!
Sprawdziła przylegający pokój, przez który przechodziło
się do salonu - również bez rezultatu.
Zastanawiała się przez chwilę. Czuła paraliżujący ją
strach. Z trudem zwalczyła to uczucie, wiedząc, że musi
walczyć z Durstanem Hayle'em do ostatniego tchu. Mimo że
nosi jego nazwisko, nigdy, będąc przytomna, nie będzie
należała do niego w żaden inny sposób.
Pośpieszyła przez pokój do inkrustowanej komody i
zaczęła otwierać szuflady.
To, czego szukała, znajdowało się w bagażach
zapakowanych przed wyjazdem z domu - pistolet, który
zawsze miała ze sobą dla obrony przed rabusiami i
opryszkami. Odnalazła go w szufladzie razem z rękawiczkami
i chusteczkami. W tym samym pudełku znajdowały się
naboje. Lorinda natychmiast załadowała broń. Dopiero chłód
stali w dłoni dał jej poczucie bezpieczeństwa.
Jeśli będę zmuszona go użyć, nie mogę zabić Durstana -
zadecydowała. - Zranię go tylko w ramię. To powinno na jakiś
czas powstrzymać jego zakusy.
Lorinda była wybornym strzelcem. Ponieważ wiedziała,
jak wielkie ojciec miał pretensje o to, że nie jest chłopcem,
robiła wszystko, żeby osiągnąć sprawność w tych sportach, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl