[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie będziesz nigdzie dzwonić i nigdzie nie pojedziesz, Colleen.
Colleen spróbowała zapiąć płaszcz z powrotem, ale bez skutku.
- I nie chodzi tu bynajmniej o śnieg na ulicach. - Zdjął z niej okrycie
i upuścił je na podłogę. - Chciałbym, żebyś ze mną została, Colleen. -
Wziął ją za obie dłonie.
- Bo ci mnie żal? Dlatego, że ja cię kocham, a ty mnie nie?
- To świetnie, bo nie zamierzam się nad tobą litować. - Jack
westchnÄ…Å‚ niecierpliwie. - Chyba nie idzie mi za dobrze. Nigdy w
życiu nie namieszałem aż tyle.
- Z pewnością masz rację. Można by sądzić, że tak doświadczony
podrywacz jak ty przywykł do tego, że kobiety zakochują się w nim
120
bez pamięci i od razu wyznają swą miłość. Powinieneś mieć na
podorędziu jakąś gotową odpowiedz. Na przykład: Jestem w tobie
zakochany, ale cię nie kocham . Jeden z moich szwagrów zwierzył mi
się, że dzięki tej frazie doskonale sobie radził z kobietami, oczywiście
przed ślubem z moją siostrą.
- Oczywiście. - Jack skrzywił się. - Sam to mówiłem parę razy.
- Dziękuję, że mnie tym nie uraczyłeś. Czuję się wystarczająco
upokorzona.
- Uwierz mi, Colleen, upokorzenie to ostatnia rzecz na świecie, jaka
mogłaby cię ode mnie spotkać. - Wciągnął powietrze ze świstem. -
Wygląda na to, że się z tego nie wykręcę. Po prostu powiem ci to, co
chcesz usłyszeć. Ja... - urwał i z trudem przełknął ślinę. - Kocham cię,
Colleen.
Czekała na te słowa tak długo, lecz nie w ten sposób wypowiedziane.
Spojrzała na niego spod oka.
- Mówisz to tylko dlatego, że chciałam to usłyszeć. Sam się do tego
przyznałeś.
- Mówię to, bo to prawda. Szaleję za tobą, Colleen. Kocham cię od
dawna, ale byłem za głupi albo zbyt uparty, żeby przestać się z tym
kryć przed sobą, a co dopiero przed tobą. Ale to prawda, kocham cię.
Wpatrywała się w niego uważnie, jeszcze nie wierząc w szczerość
ostatnich zdań.
- Na... naprawdę? - wykrztusiła.
- Sądzisz, że zrobiłbym z siebie takiego durnia, gdybym cię nie
kochał? - Twarz Jacka powoli rozjaśniła się w uśmiechu. Naraz
wszystko stało się tak oczywiste, tak oślepiająco jasne. - Oczywiście,
że cię kocham, Colleen.
Wciąż trzymając ją za ręce, wolnym ruchem przyciągnął ją ku sobie.
- Aatwo być zimnym cynikiem, kiedy ci nie zależy. Ale mnie zależy
na tobie tak bardzo, najdroższa. Kocham cię.
- Och, Jack! - krzyknęła Colleen głosem ochrypłym ze szczęścia.
Rzuciła mu się na szyję i objęła go mocno, płacząc i śmiejąc się na
przemian.
Wielkie dłonie Jacka chwyciły ją w pasie, uniosły w górę i okręciły
wkoło. Colleen pisnęła cienko i oboje wybuchnęli śmiechem pełnym
szczęścia.
121
- To wcale nie było takie straszne. - Jack uśmiechnął się. - Dlaczego
nie poddałem się i nie powiedziałem ci tego przed miesiącem?
- Cieszę się, że zwlekałeś tak długo. Miesiąc temu prawdopodobnie
bym ci nie uwierzyła. Och, Jack, chyba nigdy nie byłam taka
szczęśliwa, nawet na ślubie moich sióstr, nawet po narodzinach ich
dzieci.
Oczy Jacka pociemniały. Pozwolił jej ześlizgnąć się ze swojej
potężnej klatki piersiowej i ostrożnie postawił ją na ziemi. Tym
sposobem samo wypuszczanie jej z ramion przerodziło się w długą,
intymnÄ… pieszczotÄ™.
- Odkąd cię spotkałem, jestem szczęśliwszy niż kiedykolwiek
przedtem - wyznał cicho. - Wniosłaś światło w moje życie, Colleen.
Dałaś mi wszystko, czego pragnąłem, nawet o tym nie wiedząc.
Złączyła dłonie na jego karku i spojrzała mu w oczy.
- Wszystko prócz jednego - poprawiła go miękko. - Jack, chcę się z
tobą kochać.
Przez chwilę patrzyli na siebie, lecz zaraz usta Jacka wpiły się w jej
namiętne, łakome i wilgotne wargi. Odpowiadała na jego pożądanie
tym samym, rozchylała usta, błądziła językiem po jego podniebieniu,
wzniecając w sobie coraz większy żar. Im mocniej ją całował, tym
więcej chciała pocałunków. Kiedy wreszcie oderwali się od siebie,
Colleen szepnęła:
- Tak bardzo ciÄ™ pragnÄ™, Jack.
Miękki, matowy głos przeszył go jak prąd elektryczny. Przeogromna
siła narastającego pożądania ogarnęła wszystkie zakamarki jego
mózgu, a pierwotny instynkt samca podpowiadał, by zaciągnąć ją do
najbliższego pokoju, rzucić na dywan i posiąść w szaleńczym ogniu
żądzy.
Ale przeważyło w nim coś silniejszego niż prymitywne nakazy płci.
Powstrzymał wybuch namiętności, wziął Colleen na ręce i zaniósłszy
do sypialni, delikatnie ułożył na środku mosiężnego łoża. Blask
księżyca wpadł do pokoju, napełniając go nieziemskim,
srebrnobłękitnym światłem. Po raz pierwszy w życiu nie tyle
oczekiwał przyjemności, co pragnął ją dawać. Colleen potrzebowała
czasu i łagodności, więc zrobi to dla niej. Nie będą uprawiali seksu:
będą się kochać.
122
Ostrożnie zdjął jej buty, masując małe stopy i krążąc palcami wokół
jej kruchych kostek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]