[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W oczekiwaniu na Marcie Chance przechadzał się po sklepie. Niezwykłe
zdenerwowanie towarzyszyło mu tego dnia od chwili, gdy wstał z łóżka. Nigdy
przedtem nie zdarzyło mu się tak tęsknić za kobietą. Zwłaszcza zaś za taką,
- 42 -
S
R
która okazywałaby mu aż tyle niechęci. Lecz Marcie Roper była naprawdę
wyjątkowa. Szczegółowo przemyślał cały plan i oto przystąpił do jego realizacji.
Gdy ujrzał Marcie w drzwiach na zapleczu, z trudem zmusił się do obojętnego
uśmiechu.
- Cześć - powiedział. - Szukałem cię w domu, ale tam nikogo nie było.
Pomyślałem więc, że choć to niedziela, zajrzę tutaj. No i jesteś.
- Tak. Jestem tu. - Marcie uśmiechnęła się również. - Robię remanent.
Glen powiedział, że przyjechałeś w interesach.
- Tak. - Chance zakasłał nerwowo. - Nabyłem zrujnowaną posiadłość i
chciałbym, żeby twoja firma zajęła się zaprojektowaniem i wykonaniem
architektury terenu. Obawiam się, że jest tam bardzo dużo do zrobienia. Teraz
rosnÄ… tam tylko krzaki i zielsko.
- Zagospodarowanie terenu? O tym chciałeś ze mną porozmawiać? -
spytała Marcie z ulgą. A więc nie chodziło mu o sprawy osobiste.
Jakby przecząc jej myślom, Chance pochylił się nad kontuarem i chwycił
jej dłoń.
- Może pojechałabyś tam ze mną i rozejrzała się trochę? Mogłabyś
oszacować koszty. To mi ułatwi opracowanie planu wydatków całego
przedsięwzięcia.
Marcie rzuciła okiem na zegarek, potem wyjrzała przez okno.
- Obawiam się, że gdy będę mogła stąd wyjść, zrobi się już zbyt ciemno.
Może jutro? - Wyjęła spod lady terminarz.
Chance ścisnął jej dłoń i uśmiechnął się ciepło.
- Zwietnie. Może być jutro. Przyjadę po ciebie o dziesiątej rano.
- Nie tak szybko. Najpierw muszę zapisać kilka informacji. - Sięgnęła po
pióro. - Nazwisko klienta: Chance Fowler. Numer telefonu. - Popatrzyła nań
pytajÄ…co.
- Pozwól, że sam to wypełnię. - Chance wyjął jej pióro z ręki.
Kiedy oddał wypełniony formularz, Marcie spytała:
- 43 -
S
R
- Jaką kwotę zamierzasz przeznaczyć na to przedsięwzięcie?
- Taką, jaka będzie konieczna. Nie ustaliłem żadnego limitu.
- Dobrze. Musisz powiedzieć mi teraz coś o swoich planach: Jakiego
rodzaju projektu oczekujesz? Czy ma to być ogród stosunkowo łatwy w
utrzymaniu? Trawnik, kilka drzew i nie wymagających pielęgnacji krzewów? A
może coś znacznie bardziej wyszukanego? Czy pózniej zatrudnisz ogrodnika,
który będzie się opiekował całością?
- Czy nie moglibyśmy porozmawiać o tym jutro, kiedy już wszystko
obejrzysz? A tymczasem dziś wieczorem... - Uniósł jej dłoń i musnął
delikatnym pocałunkiem.
I to wystarczyło. Marcie Roper, trzezwo myśląca właścicielka
przedsiębiorstwa, kobieta rozsądna i poważna, poczuła się jak nastolatka.
Drżącym, cichym głosikiem spytała:
- DziÅ› wieczorem? Co dziÅ› wieczorem?
- Jedziemy od kina, do którego nie wybraliśmy się wczoraj. - Uśmiechnął
się szelmowsko. - Chyba że wolisz raczej ponownie wypróbować system
zraszający w twojej szklarni? - Pogłaskał Marcie po policzku, ujął ją pod brodę i
pocałował. - Przyjadę po ciebie do domu o pół do ósmej.
Marcie nie zdołała wydobyć z siebie głosu, więc tylko skinęła potakująco
głową. Była zupełnie bezradna. Czuła, że znalazła się pod przemożnym
wpływem tego pełnego energii, atrakcyjnego mężczyzny.
Chance jeszcze raz ścisnął jej dłoń i wyszedł ze sklepu. Spoglądała za
nim, stojąc bez ruchu. Zastanawiała się, w co też się właśnie wplątała? I jak
miała się z tego wyzwolić? Choć najważniejsze zapewne pytanie brzmiało: czy
w ogóle jej na takim wyzwoleniu zależało?
Z trudem zdążyła dojechać do domu i przebrać się. Kończyła właśnie
układanie fryzury, gdy Chance zadzwonił do drzwi. Zaróżowiona z pośpiechu,
otwarła drzwi.
- Cześć! - Pocałował ją w policzek i wszedł do salonu. - Jesteś gotowa?
- 44 -
S
R
- Prawie. Dopiero przed kwadransem dotarłam do domu. Na jaki film
idziemy?
- Na jaki chcesz. Masz gazetę? Sprawdzimy, co grają. Po krótkiej
naradzie zdecydowali siÄ™ na komediÄ™. Kiedy szli do samochodu, Chance objÄ…Å‚ jÄ…
ramieniem.
- Powiedziałaś, że właśnie wróciłaś do domu. Zjadłaś jakąś kolację?
Możemy zatrzymać się gdzieś po drodze i pójść na pózniejszy seans.
Postanowili najpierw pojechać do kina. Po filmie kupili pizzę i pojechali
do Marcie. Ale nie byli specjalnie głodni. Zjedli tylko połowę, reszta została w
kartonowym pudełku w kuchni. Do połowy tylko opróżnione kieliszki z winem
zostały na stoliku do kawy w salonie.
A oni usiedli na wielkich poduchach przed kominkiem. Trwali tak w
objęciach, zapatrzeni w tańczące płomienie, zasłuchani w trzaskanie płonących
polan.
Wszystko zaczęło się bardzo niewinnie. Chance pocałował Marcie w
czoło, a ona mocniej przytuliła się do niego. Potem pogłaskał ją po karku i
pocałował w policzek. I tak kolejny pocałunek pociągał za sobą następny.
Marcie z lubością poddawała się pieszczotom. Czuła silne dłonie
przesuwające się po jej plecach. I język wsuwający się między wargi. A Chance
z każdą chwilą pragnął jej coraz bardziej. Pragnął jej całej - ciała i duszy.
Dla Marcie było to przeżycie niezwykłe. Nigdy przedtem nie była pod tak
wielkim wpływem żadnego mężczyzny. Czuła rosnącą w niej namiętność. I bała
siÄ™ jej coraz bardziej.
Z wysiłkiem odsunęła się od Chance'a.
- Myślę, że chyba trochę się zagalopowaliśmy - wydusiła z siebie.
- Co? Co? - wyszeptał pełnym niedowierzania głosem.
Marcie uwolniła się z jego objęć i usiadła.
- Myślę... - Marcie próbowała uporządkować zmierzwione włosy. -
Myślę, że rozsądniej będzie nieco ochłonąć.
- 45 -
S
R
- Chyba masz rację. - Chance wstał. Na pewno nie był zadowolony. - Do
zobaczenia rano.
Chance zatrzymał samochód przy krawężniku i wskazał ponuro
wyglÄ…dajÄ…cy budynek.
- Oto i on - rzekł. - Jak powiedziałem, jest bardzo zdewastowany, ale
kiedy skończymy, będzie nie do poznania. - Wysiadł, szybko obszedł auto i
otworzył drzwi swojej pasażerce.
Marcie rozejrzała się wokoło z zaciekawieniem. Przed domem stała
ciężarówka firmy budowlanej i trzy inne samochody. Lecz wokół nie było
nikogo widać.
- Chodzmy. - Chance poprowadził ją ku domowi. - Najpierw pokażę ci,
jak jest w środku. Potem porozmawiamy o ogrodzie.
Kiedy wchodzili na ganek, z domu wyszedł krępy, pięćdziesięcioletni
może mężczyzna. Przywitał ich wesołym uśmiechem.
- Pozwól, Hank, to jest Marcie Roper, projektantka zieleni. Jej firma
zajmie się ogrodem i otoczeniem domu. Marcie, to jest Hank Varney. Główny
budowniczy. W ciągu najbliższych tygodni będziecie chyba dosyć często się
spotykać - powiedział Chance.
- Miło cię poznać, Marcie. - Hank uścisnął podaną mu dłoń. - Wołaj mnie,
gdy tylko będziesz czegoś potrzebować. - Odwrócił się do Chance'a. - Pracują tu
teraz ze mną Jim, Bob i Fred. Zamierzałem wziąć do tej roboty Jeffa, ale...
Chyba będę musiał znalezć kogoś innego. Czy masz może...
- Porozmawiamy o tym pózniej - przerwał mu Chance. - Zadzwonię do
ciebie po południu, kiedy skończę już wszystkie ustalenia z Marcie.
Marcie zauważyła, że Chance nie pozwolił Hankowi skończyć zdania.
Zorientowała się, że nie chciał, by usłyszała coś, co nie było przeznaczone dla [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl