[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gdy Jim znajdował się na ziemi, ale teraz, kiedy siedział na jego wierzchołku,
gałęzie trzeszczały złowieszczo. Jednocześnie odległość, jaka dzieliła go od na-
pastnika, nie była tak duża, jakby sobie tego Jim życzył.
— Złaź na dół! — odezwał się rycerz.
— Nie, dziękuję — odrzekł Jim, trzymając się kurczowo pazurami i ogonem
pnia drzewa.
Po słowach tych zapadła cisza, podczas której obaj analizowali powstałą sytu-
ację.
— Przeklęty błotny smok — powiedział w końcu rycerz.
— Nie jestem błotnym smokiem.
— Nie pleć bzdur!
— Wcale nie plotę.
— Jasne, że jesteś.
46
— Mówię ci, że nie! — rzekł Jim, czując jednocześnie, jak znów wzbiera
w nim gniew. Opanował się jednak i już spokojnie przemówił:
— Założę się, że nawet nie zgadniesz, kim jestem naprawdę.
Rycerz nie wydawał się zainteresowany zgadywaniem. Stanął wyprostowa-
ny w strzemionach i przez gałęzie usiłował dosięgnąć Jima kopią, lecz jej ostrzu
zabrakło dobrych czterech stóp.
— Psiakrew! — zaklął rycerz, wyraźnie rozczarowany.
Opuścił kopię i zamyślił się na chwilę.
— Jeśli zdejmę zbroję — mówił dalej, jakby do siebie — będę mógł wspiąć
się na to diabelne drzewo. Ale co zrobię, jeśli on sfrunie na dół i ostatecznie będę
musiał walczyć z nim na tym cholernym, otwartym polu?
— Słuchaj — zawołał Jim. — Jestem gotów zejść na dół, ale najpierw musisz
wysłuchać tego, co mam ci do powiedzenia.
Rycerz rozważał jego słowa.
— W porządku — rzekł wreszcie. Potrząsnął ostrzegawczo kopią w stronę Ji-
ma. — Ale żadnych błagań o litość! I tak ich nie wysłucham! Tego, do kroćset, nie
ma w mojej przysiędze. Wdowy i sieroty, duchowni i mniszki, a także szlachetni
wrogowie poddający się na polu bitwy — to co innego. Ale nie smoki.
— Nie, nic z tych rzeczy — zapewnił Jim. — Chcę cię tylko przekonać, kim
naprawdę jestem.
— Nic mnie to nie obchodzi.
— Ale będzie obchodzić — stwierdził Jim — ponieważ tak naprawdę wcale
nie jestem smokiem. Rzucony został na mnie. . . czar, który sprawił, że wyglądam
jak smok.
— Prawdopodobna historia.
— Istotnie! — Jim wpijał pazury w pień drzewa, ale kora płatami odpadała
pod jego uściskiem. — Jestem człowiekiem, tak samo jak ty. Czy znasz czaro-
dzieja S. Carolinusa?
— Słyszałem o nim — odburknął rycerz. — Któż by o nim nie słyszał? Przy-
puszczam, że będziesz utrzymywał, iż to on właśnie cię zaczarował.
— Bynajmniej. On przywróci mi prawdziwą postać, jak tylko uda mi się od-
naleźć damę. . . z którą jestem zaręczony. Została porwana przez prawdziwego
smoka. Przypatrz mi się. Czy podobny jestem do jednego z tych twoich zwyczaj-
nych błotnych smoków?
Rycerz obrzucił go uważnym spojrzeniem.
— Hm — zaczął, pocierając w zadumie swój haczykowaty nos. — Kiedy się
nad tym zastanowić, to jesteś półtora raza większy.
— Carolinus odkrył, że moja pani uprowadzona została do Twierdzy Loathly.
Kazał mi znaleźć sobie towarzyszy, abym razem z nimi mógł ją uratować.
Rycerz stał z wlepionymi w Jima oczami.
— Do Twierdzy Loathly? — powtórzył niczym echo.
47
— Nie inaczej.
— Nigdy przedtem nie słyszałem ani o smoku, ani o nikim innym, kto będąc
przy zdrowych zmysłach chciałby udać się do Twierdzy Loathly. Sam też nie mam
ochoty tam iść. Na Boga, jeżeli jesteś smokiem, to masz stalowe nerwy!
— Przecież nie jestem — odparł Jim. — I dlatego mam, hm, stalowe nerwy.
Jestem człowiekiem honoru tak jak ty, zdecydowanym bronić pani, którą kocham.
— Którą kochasz? — rycerz sięgnął do skórzanej torby przy siodle, wycią-
gnął ż niej kawałek białego materiału i wytarł nos. — Doprawdy, to wzruszające.
Kochasz tę swoją pannę?
— Czy rycerz może nie kochać swej pani?
— No cóż. . . — tamten schował chustkę z powrotem. — Jedni kochają, dru-
dzy nie, taka już w dzisiejszych czasach polityka. Ale ja, widzisz, ja także kocham
swoją panią.
— Wobec tego — stwierdził Jim — tym bardziej nie powinieneś mi przeszka- [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl