[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Byłoby to niegodne lekarza.
 Co ty mi tu pieprzysz o godności, kiedy idzie ciężka walka!  ryknął Kizior i znowu się
pohamował.  To jest rewolucja, pięknisiu. Ale okażę ci wielkoduszność. Uroczej pani nie
zamkniemy pod jednym warunkiem: zapomni o wiceministrze i pułkowniku, może sobie ko-
chać doktora Kwiatkowskiego, oskarżonego... no, o co? Wszystko jedno. O dezercję, o sze-
rzenie wrogiej propagandy. Musi wam ktoś przynosić paczki do więzienia, prawda?
 A moi ludzie?
 Pójdą siedzieć za dezercję, dopóki nie zapomną o tej całej hecy. Jeśli któryś pisnąłby
słowo...
 Kto by im tam uwierzył!  uśmiechnął się Kwiatkowski.
 To prawda. Ponieważ ten wasz występ jest nieprawdopodobny, to znaczy, że go w ogóle
nie było. Ale, ale, gdzie twój adiutant, porucznik Dudecki?
 Niestety, zdezerterował. Głęboko się na nim zawiodłem. Bał się, że nas złapiecie.
 W porządku. Kiedy go złapiemy, ukarzemy i za tę dezercję. Czas jechać, Kwiatkosiu.
 Chciałbym się pożegnać z żoną.
 Dobrze. Oddaj mi tylko broń. Kaburę zostawisz sobie dla dekoracji.
Kwiatkowski odpiął kaburę, wyciągnął pistolet i położył na stoliku. Kizior wyjął magazy-
nek. Był pusty. Sprawdził, czy nie ma naboju w lufie.
 A gdzie amunicja?
 Nigdy jej nie było. Jako lekarz, organicznie nie znoszę strzelaniny.
Kizior zaśmiał się głośno.
 Ale z ciebie figlarz, Kwiateczku! Dobrze, idz ucałować małżonkę. Szybko się nie zoba-
czycie.
Wstał, podszedł do drzwi i przepuścił Kwiatkowskiego. W korytarzu stał wysoki kapitan.
 Czekam na ciebie, Kwiatkosiu  powiedział głośno Kizior.
Krysia, już gotowa do drogi, siedziała sztywno na krześle.
 JesteÅ›!
Rzuciła się do niego i dodała szeptem:
 Dlaczego nie uciekłeś?
 JadÄ™ z nimi, Krysiu. Ty zostajesz
Poszukał w kieszeniach pieniędzy. Wszystko, co wysupłał, wsunął jej za dekolt. Krysia
wydawała się spokojna, ale Kwiatkowski dostrzegł, że jej wargi nieznacznie drżą.
 Dlaczego mnie nie biorÄ…?
 W dowód szczególnej galanterii dla dam. Pułkownik Kizior jest gorszym aktorem niż ja.
Nie wierzę w ani jedno jego słowo. Dlatego musisz wyjść ze mną. I powinnaś zapomnieć o
naszej maskaradzie. Tego karnawału w ogóle nie było.
 Zlubu też nie było?
 Oczywiście, że był. Ożenił się z tobą doktor Kwiatkowski, na przedłużonym urlopie.
Kiedy stąd wyjdziesz, biegnij do szpitala i poproś o pomoc właściciela hotelu. Niech cię zaraz
wyprawi do Warszawy. Na Pradze odszukaj Dudka. On cię urządzi. Czy już jesteś pewna?
 CiÄ…gle mnie mdli.
Pocałowała go. Przytrzymał ją w ramionach.
 Wiedziałam, że nam się nie uda ten wyjazd za granicę  szepnęła.  Ale niczego nie ża-
łuję. Warto było. Czekaj... Nie wyskoczylibyśmy przez okno?
 Otoczyli hotel.
Krysia podeszła do okna. W mroku widać było sylwetki żołnierzy.
 Myślisz, że zamkną cię na długo?
89
 WÄ…tpiÄ™, czy mnie wypuszczÄ….
 Cholera, nie mamy zdjęcia ślubnego!
 W ogóle nie mamy żadnego zdjęcia. Ale zapamiętamy swoje twarze.
Odsunął ją na długość ramion. Patrzyli na siebie w milczeniu.
 Będę cię widział aż do śmierci.
 Przestań z tym patosem!  żachnęła się.  Kiedy cię zobaczę? Wierzę, że się z tego wywiniesz.
 Postaram siÄ™.
Kwiatkowski wziął ją pod rękę i wyszli z pokoju.
 Moja żona postanowiła natychmiast opuścić hotel  powiedział Kwiatkowski do Kiziora.
 Chce wyjechać do ciotki na wieś.
 Dobrej drogi pani życzę  odparł Kizior i chwycił Kwiatkowskiego za ramię.
Przed wejściem czekał czarny samochód. Do ciężarówki ładowali się żołnierze. Kwiat-
kowski podniósł rękę na pożegnanie. Krowicki odpowiedział mu ponurym ruchem głowy.
Krysia jeszcze raz pocałowała męża.
 Niech pan pamięta, pułkowniku, że on zrobił dla was kawał dobrej roboty  zwróciła się
do Kiziora.
 Bardzo mu jesteśmy za to wdzięczni, droga pani  odparł Kizior.
Krysia ruszyła w ciemność.
Zeszli po stopniach na podjazd. Kapitan Malec wyprężył się służbiście.
 Cześć, Malec!  powiedział Kwiatkowski.  Czujność przede wszystkim.
 Tak jest, towarzyszu pułkowniku.
 Cieszę się, że znalazłeś czas na wizytę w tym Urzędzie  rzekł Kizior.
Wysoki kapitan otworzył drzwi samochodu. Wsiedli. Samochód ruszył, za nim ciężarówka
z żołnierzami KBW.
*
I to wszystko o pułkowniku Kwiatkowskim. Straciłem jego ślad, gdy zatrzasnęły się za
nim bramy więzienia, a pózniej rozdzielono go z moim kolegą Wojtkiem. %7łeby opisać jego
dalsze losy, musiałbym puścić wodze fantazji, a tyle jej nie mam. Sprawdza się stare już po-
wiedzenie, że rzeczywistość jest o wiele bogatsza od jakiejkolwiek fikcji. Uważam, że na
murach dawnej centrali bezpieki przy ulicy Koszykowej w Warszawie należałoby wmurować
tablicę pamiątkową ku czci tego wyjątkowego człowieka.
Ale wracajmy do rzeczywistości. Zbliżał się dzień otwarcia galerii Aliny i Olgierda. Parę
dni wcześniej zadzwonił na górze telefon. Odebrała go Alina.
 No tak. Należało się tego spodziewać. Może to i lepiej, bo co to było za życie! Wegeta-
cja. Zaraz tam będę.
Zrozumiałem, że umarła ciocia Olgierda. Alina wkrótce wybiegła z domu i przez najbliższe
dni wracała tylko na noc. Jak się dowiedziałem z rozmowy telefonicznej, pogrzeb cioci miał się
odbyć o dziesiątej rano, a tego samego dnia, o szóstej, otwierała swoje podwoje galeria.
Na Stare Miasto poszedłem spacerkiem. Ubrałem się w miarę starannie, w ciemny garnitur
i białą koszulę. Fronton galerii oświetlały dwie lampy halogenowe. W trzech niewielkich sal-
kach tłoczyło się mnóstwo osób. Przy wejściu witali gości Alina i Olgierd. Alina włożyła dłu-
gą czarną suknię z odważnym dekoltem, wchodzącym szerokim klinem między piersi, które
wyglądały zachęcająco. Podszedłem do gospodarzy odważnie, choć przecież nie miałem za-
proszenia.
 My się znamy  powiedział Olgierd.
 Jestem państwa sąsiadem i interesuję się sztuką.
 Bardzo prosimy  rzekła Alina z uśmiechem.  Zależy nam, żeby sztuka wchodziła mię-
dzy bloki.
90
Wsunąłem się w tłumek gości. Dostrzegłem kilka twarzy znanych z telewizji. Wziąłem ze
stołu kieliszek wina i podszedłem do obrazu Makowskiego. Wisiał na honorowym miejscu w
drugiej salce. Pod nim był duży napis:  Sprzedany . Przypatrywałem się dzieciom, przywo-
łując zasłyszane przez dziurę wyjaśnienia Olgierda. W trzeciej salce dostrzegłem kolekcję
sreber cioci. Były tam inkrustowane cukiernice z początku XX wieku, osiemnastowieczna
zastawa stołowa oraz secesyjna lampa w postaci kobiety z rozwianym włosem, podtrzymują-
cej płomień. Wróciłem do pierwszej salki. Teraz przy Alinie i Olgierdzie pojawił się pan Ro-
man. Rozmawiali z ożywieniem. Ten trójkąt miał wielkie szanse przetrwania. Stanowił fun- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • realwt.xlx.pl