[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miłości, ten dzień musi być wspaniały i to niezależnie od tego, czy Kruk ją kocha, czy nie. I
nadszedł taki dzień, i zaczęła mówić o miłości... i słyszała, jak zatrzaskują się za nią bramy
raju, zostawiając ją samotną w świecie bez miłości. Teraz mogła już tylko odejść, zanim
swoimi prośbami wprawi Kruka w jeszcze większe zakłopotanie.
- Czy tu naprawdę można dostrzec jakieś iluzje? - spytała Angel, stając za Krukiem.
- Raczej ułudy - odparła Janna chłodnym tonem.
Otworzyła oczy.
- Jest pewna różnica. Taka jak między smaszno i straszno , między żmiją a
jaszmiją.
Angel znieruchomiała, wyczuwając ból Janny, zanim jeszcze dostrzegła ślady łez na
jej twarzy. Spojrzała na Kruka. Twarz miał ściągniętą, nieruchomą, jakby wykutą z kamienia.
- Kruk ci wszystko wyjaśni - mówiła dalej Janna, nie patrząc na Angel. - Jest dobry w
takich sytuacjach. Jeśli chcesz usłyszeć coś naprawdę oszałamiającego, spytaj go o różnicę
między wdzięcznością a miłością. Zapewniam, że to bardzo pouczające. Prawdziwa
dysertacja o zakatarzonych Dżabbersmokach.
- Janno - wtrącił cicho Kruk. - Mówisz głupstwa.
- Oczywiście. Mój mózg został na dnie zatoki. - Spojrzała na szeroką plażę i skały. -
Szkoda że to raj, nie arka. Dla Noego dwójka była liczbą magiczną, a woda nie stanowiła
problemu. Ale tu jest raj, więc muszę zdążyć na prom. Założę się, że kapitan nazywa się
Charon..
Bez słowa pożegnania Janna odwróciła się i odeszła w stronę, gdzie żadne ślad y nie
widniały na lśniącej powierzchni piasku.
- Dokąd idziesz? - zapytał Kruk.
- Poszukać rzeki o nazwie Styks.
- Ona płynie dookoła piekła, nie raju.
- Jakoś mnie to nie zaskakuje.
- Do twojej chaty jest pięć kilometrów - zawołał Kruk. - Może Sokół cię odwiezie.
- Wszystko w porządku - odparła spokojnie Janna, oglądając się przez ramię. - Będę
szła wzdłuż brzegu. Kiedy nadejdzie fala, będzie tak, jakbym nigdy nie istniała.
Kruk zamknął oczy. Pragnął pobiec za Janną, pocieszyć ją i siebie. Ale to byłoby
okrucieństwem, nie dobrodziejstwem.
Janna spoglądała na niego przez chwilę i wreszcie odwróciła się. Szła szybkim
krokiem, nie oglądając się więcej za siebie.
Kruk obserwował ją, aż wreszcie nie mógł dłużej tego znieść. Zamknął oczy, jakby
chciał stłumić przenikające jego duszę cierpienie.
- Carlson?
Drgnął, słysząc ten delikatny głos i czując jeszcze delikatniejsze dotknięcie. Odsunął
się od Angel.
- Nie pójdziesz za nią? - spytał Sokół.
- W ogóle nie powinienem jej dotykać. - Otworzył oczy. Były czarne, dzikie, niemal
przerażające. - Nie mogłem się powstrzymać. Od pierwszej chwili, gdy ją ujrzałem,
wiedziałem, że należy do mnie, tylko do mnie. Wiedziałem.
- Ona też - powiedział Sokół. - Ona cię kocha, Carlson. Okazuje to w każdym...
- To wdzięczność - przerwał szorstko Kruk. - Nie' miłość.
- Jak możesz być tego taki pewien? - spytała Angel. Nagły śmiech był równie dziki i
mroczny jak jego oczy.
- Anielskooka - powiedział łagodnie. - Słodka, cudowna i anielskooka. To bardzo
proste. Nie jestem typem mężczyzny, w którym kochają się kobiety. Ze wszystkich ludzi na
ziemi ty powinnaś o tym wiedzieć najlepiej.
Angel zbladła.
- Carlson - zaczęła, obejmując go ramionami. - Nigdy nie chciałam cię zranić. To moja
wina, nie twoja. Niczego ci nie brakuje!
- Nie lituj się nade mną - rzucił cicho, gładząc jej złociste włosy. - Nawet gdybym
mógł, nie zmienię tego, co zdarzyło się w przeszłości. Nie jestem drugą połową twojej duszy i
nigdy nie mogłem nią zostać. Jest nią Sokół. I także - szepnął - ty nie jesteś drugą połową
mnie. Teraz już o tym wiem.
- Ale Janna jest - powiedziała z naciskiem Angel. - Jest twoją drugą połową.
- Wiem - odparł Kruk. - I wiem, że jej wdzięczność to nie miłość.
- Mylisz się - zauważył cicho Sokół. - Wiem, czym jest, a czym nie jest wdzięczność.
Czy nie widzisz oczu tej kobiety, które podążają za tobą wszędzie, palców, które dotykają cię,
kiedy nie ma żadnej potrzeby, nie słyszysz głosu, który mięknie, gdy wymawia twe imię, i nie
zauważasz promiennego uśmiechu, którym tylko ciebie obdarza?
Kruk nie potrafił tego słuchać. Za bardzo chciał uwierzyć w te słowa. Nie ufał już
sobie.
Odwrócił się nagle i ruszył do samochodu. Podążył za nim głos Sokoła, wyraznie
słyszalny na wietrze.
- Janna patrzy na ciebie tak, jak Angel na mnie. Patrzy tak, jak ja patrzę na Angel. I
tak, jak ty patrzysz na Jannę. To nie wdzięczność, Carlson. To miłość!
W górze, w porywach wiatru szybowały mewy, krzyczały do siebie, a ich wołania
brzmiały jak imię Janny i odbijały się echem w umyśle Kruka. Fale przyboju podjęły okrzyk,
śpiewały głębszym tonem, a świst wiatru łkał w kontrapunkcie. Kruk widział Jannę,
gdziekolwiek zwrócił wzrok. Czuł smak jej ust na wargach i żar w krążącej w żyłach własnej
krwi. Była wszędzie, była częścią wszystkiego. A przede wszystkim była częścią jego duszy i
krzyczał jej imię w ciszy, którą tylko ona potrafiła przerwać.
Szybko dotarł do Czarnej Gwiazdy . Chciał się tylko spakować i odjechać jak
najdalej od Wysp Królowej Charlotty. Na pokładzie zaczął wyrzucać rzeczy z szafek i
szuflad, i bezładnie wciskać je do worka. Otworzył ostatnią szufladę i zamarł. N a wierzchu
leżał szkicownik Angel, ten, którego używała Janna w Zatoce Totemu. Otworzył blok. Nigdy
nie oglądał rysunków Janny. Nigdy nie proponowała, że mu je pokaże. Twierdziła, że nigdy
nie dorówna Angel.
Szkice były takie, jak sama Janna: bezpośrednie, często zabawne, uczciwe, z ukrytą w
nich zmysłowością kreski i cienia. Kruk poczuł, że ogarnia go fala wspomnień. Słyszał jej
smutny śmiech, patrząc na obraz zatytułowany Boska pralka , przedstawiający dżinsy i
koszulę przewieszone przez reling, gdy deszcz zalewał je, spłukując sól i piasek. Widział
szczerość Janny w rysunku przedstawiającym totem, podpisanym po prostu Przedtem .
Narysowała symbole Haida bez upiększania, akceptując w całości ich symboliczną wymowę.
Kolejne strony obracały się pod palcami Kruka, aż wreszcie została tylko jedna.
Przewrócił ją i poczuł, że oblewa go zimny pot. Na pierwszy rzut oka szkic przypominał
pozostałe, ale pewne cechy rysunku go niepokoiły. Aż wreszcie odczytał jego treść. Były tam
cienie, tworzące obraz czujnych oczu człowieka, pozornie przypadkowy zbiór linii, które
stawały się nałożoną na morze twarzą. Góra okryta mgłą, która przypominała zamyślonego
mężczyznę, potężnego mężczyznę o granitowych mięśniach i czarnych włosach.
We wszystkim był Kruk.
Rysy Kruka w nieskończonych wariacjach, jego oczy, usta na tle lasu i góry, oceanu i
totemu. ~ uśmiechnięty albo poważny, śpiący czy w napadzie pożądania, spokojny lub w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]