[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pieszczotliwie gładził długie włosy Zoe. Pragnęła go całą sobą. Czuła, jak jej ciało
wibruje.
Cofnęła się, spojrzała w roziskrzone niebieskie oczy. Nie otarła łzy, spływającej po
policzku.
- James - powiedziała miękko, ujmując w dłonie jego twarz.
- Kocham cię, Zoe. - Głos Jamesa, żarliwy, nieco zdyszany, dochodził do niej. -
Jesteśmy stworzeni dla siebie. Nikt inny nie wzbudzi w tobie takich uczuć.
- To prawda. - Porwana falą miłości, wzbierającą w szesnastoletnim sercu, przytuliła
jego dłoń do ust, do policzka, przytrzymała. - Dla żadnego z nas nic już nie będzie takie samo.
- Wyjedziemy razem. Nigdy siÄ™ nie rozstaniemy.
Rozchyliła usta w uśmiechu. Bardzo łagodnym uśmiechu.
- Nie. - Pocałowała go bez cienia żalu i odstąpiła o krok. - %7łegnaj, James.
Brad podtrzymał ją, gdy zaczęła się osuwać na ziemię. Nie przestawał nią potrząsać i
wzywać po imieniu, odkąd poczuł, że mu się wymyka. Oczy zaszły mgłą, policzki zbielały.
Nazwała go Jamesem .
- Spójrz na mnie. Cholera jasna, spójrz na mnie.
- Patrzę. - Głowa Zoe opadła w tył, z trudem odzyskiwała zdolność widzenia. - Patrzę
na ciebie, Bradleyu.
- Wynośmy się stąd. - Chciał ją wziąć na ręce, lecz powstrzymała go gestem dłoni.
- Nie. Wszystko w porządku. Daj mi chwilę, żebym doszła do siebie. - Przysiadła na
ziemi, podciągnęła kolana i oparła o nie czoło. - Trochę kręci mi się w głowie. Muszę się
pozbierać.
Brad sięgnął pod kurtkę, wydobył nóż z pochwy i obrzucił las długim, uważnym
spojrzeniem. Potem przykucnÄ…Å‚ obok Zoe.
- Wyłączyłaś się, zupełnie jakby ktoś nacisnął w tobie jakiś guzik. Mówiłaś do mnie
James .
- Wiem.
- Oddaliłaś się. Nie byłaś ze mną, byłaś z nim. Patrzyłaś na niego. - Z miłością,
pomyślał. - Powiedziałaś, że nic już nie będzie takie samo.
- Wiem, co powiedziałam. Zabrał mnie w przeszłość. Kane zabrał mnie w przeszłość,
ale zdawałam sobie z tego sprawę. - Nieco uspokojona, podniosła głowę. - Prawie od
początku. Czułam... Nie, nie wstydzę się tego, co czułam, i nie żałuję. Gdyby było odwrotnie,
znaczyłoby, że wstydzę się i żałuję, iż mam Simona. Przykro mi tylko, że Kane wykorzystał
w ten sposób ciebie.
- Płakałaś. - Brad wyciągnął rękę, starł czubkiem palca łzę z policzka Zoe.
- Tak, płakałam nad Jamesem. I nad tym, co mogłoby być, gdyby okazał się silniejszy.
A potem go pożegnałam. - Dotknęła dłoni Brada, oplotła ją palcami. - Kane chciał wywołać
we mnie uczucia, którymi kiedyś darzyłam Jamesa. Chciał popsuć to, co jest między nami.
Popsuł?
- Wkurzyłem się. I zabolało. - Popatrzył na ich złączone dłonie i po chwili obrócił
swoją, tak że splótł palce z palcami Zoe. - Ale nie, niczego nie popsuł.
- Bradley... - Pochyliła się, by go pocałować, i zobaczyła nóż. Szeroko otworzyła oczy.
- O Boże.
- Można go zranić - oznajmił Brad. - Jeśli nadarzy się sposobność, zamierzam
wyrządzić mu krzywdę. - Wstał, chowając nóż, i wyciągnął rękę.
Zoe zwilżyła usta.
- Uważaj z tym narzędziem.
- Tak jest, proszÄ™ mamy.
- Wciąż czujesz się trochę wkurzony, prawda? Wiem, kim jesteś, Bradleyu. I wiem,
kim ja jestem. Próbował mnie zmusić, żebym zapomniała, ale nie zdołał. To musi coś
znaczyć. Czułam się zupełnie tak jak wtedy, gdy miałam szesnaście lat i byłam z Jamesem.
Ciało, serce, umysł. Przesuwał dłoń wzdłuż moich włosów. Nosiłam wtedy długie włosy i
często je gładził, kiedy mnie całował. To jest we mnie, w jednej z przegródek pamięci. Kane
potrafi do nich sięgnąć.
Najwyższym wysiłkiem woli Brad zmusił się do myślenia o kluczu, odsuwając na bok
sprawy osobiste.
- Co mówił? Co James ci powiedział?
- %7łe mnie kocha, że nikt inny nie wzbudzi we mnie takich uczuć. I to prawda. Ale...
Bradley, ja wiedziałam. - Obróciła się energicznie. Jej twarz jaśniała. - Gdy tak stałam z
włosami do pasa, trzymając w dłoniach jego twarz, wiedziałam, że owa chwila nie jest
rzeczywista. Przemyślna sztuczka. I wykorzystałam tę wiedzę.
Złożyła ręce, przybliżyła je do ust i okręciła się wokół osi.
- Musiałam wrócić w to miejsce. Co więcej, musiałam wrócić z tobą. Ale klucza tutaj
nie znajdę. - Opuściła ręce. - Nie ma go.
- Przykro mi.
- Nie. - Pokręciła głową i znowu zawirowała z promiennym uśmiechem. - Wiem, że
go nie ma, czuję to. Nie muszę się zastanawiać, nie muszę więcej przyjeżdżać i niczego
wypatrywać, ponieważ załatwiłam, co miałam do załatwienia. A raczej załatwiliśmy
obydwoje.
Rzuciła się w ramiona Brada z takim impetem, że omal nie stracił równowagi. Zmiejąc
się, objęła go w pasie i obdarzyła głośnym całusem.
- Nie wiem jeszcze, co to wszystko oznacza, ale siÄ™ dowiem. Po raz pierwszy
zaczynam wierzyć, że rozgryzę sprawę. Otworzę szkatułę, Bradley. - Przytuliła policzek do
jego twarzy. - Otworzę, i one będą mogły wrócić do domu.
Gdy podjechali pod dom Flynna, Zoe zmierzyła Brada surowym spojrzeniem.
- Chcę wyraznie podkreślić, że odpowiedzialność spada na ciebie.
- Już podkreśliłaś. Chyba ze sześć razy.
- Nie zamierzam się litować ani nad tobą, ani nad twoim mieniem.
- Tak, tak. Ple, ple.
Stłumiła śmiech i zachowała kamienną twarz, maszerując za nim w stronę domu.
- Po prostu pamiętaj, kto tu starał się myśleć praktycznie.
- Jasne. - Pchnął drzwi, posyłając jej szeroki uśmiech. - Ledwo spojrzałaś w te wielkie
brązowe ślepia, już było po tobie.
- Mogłabym tydzień zaczekać.
- Akurat.
Tym razem ona się zaśmiała i postawiła szczeniaka na podłodze. Co sil w łapkach
popędził korytarzem.
- To powinno być interesujące.
Moe wybiegł z kuchni i stanął jak wryty. Wybałuszył oczy, napiął mięśnie. A kulka
szarobrązowego futra z radosnym piskiem podskoczyła, by pacnąć go w nos.
Zoe ruszyła ku nim, lecz Brad przytrzymał ją za ramię.
- A jeśli...
- Okaż trochę zaufania - zasugerował.
Moe wstrząsnął się i obwąchał psiaka, który fiknął koziołka. Następnie opadł na
podłogę, przetoczył się na grzbiet i zastygł w błogiej pozie, podczas gdy szczeniak wgramolił
się na niego i zaczął obgryzać mu uszy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]